Wieczorem wróciłam z miasta. Na drodze między Konstancinem a Pałacem Kultury naliczyłam 3 smutne kolorystycznie, funeralne, max lapidarne informacyjnie bilbordy 34 WST. No, może jaki mi umknął, schował się złośliwie. W centrum rozglądałam się długo, uporczywie szukałm i ani jednego. Jedynie przed wejściem do Teatru Dramatycznego bez imienia i na jego tyłach podwójny baner bylejakością na oczy się rzuca. W centrum Warszawy raczej trudno nie zauważyć reklamowanego asortymentu modowego, przemysłowego, rozrywkowego. Powalającej informacji o obecności w stolicy wysokiej kultury brak. O prestiżowej imprezie roku. Wizytówce miasta. Bo przecież wszyscy wtajemniczeni wszystko wiedzą. Gdzieś te ubogie graficznie, wstydliwe plakaty WST, niewidoczne, niepozorne na pewno są. Na pewno.
Nic to, nic to. Dla zainteresowanych wszystko jest wiadome. Bilety zarezerwowane, kupione. Goście z zaproszeniami nie mają się o co martwić, najwyżej nie przyjdą.
Sprawdziłam. W kasie bilety jeszcze są. Można kupić. Ewentualnie pozostaje walka o wejściówki.Wystarczy się zdecydować. No i mieć kasę i czas. I chęci szczere na kontakt ze sztuką. Prawdopodobnie wysoką a w porywach najwyższą. Przecież zachęca nas Maciej Nowak, poprzedni organizator WST, Wojciech Majcherek, krytyk teatralny, autorytet opiniotwórczy oraz poprzedni selekcjoner, zadowolony z siebie, Jacek Rakowiecki. Wszystko na najlepszej drodze do kolejnego sukcesu. Wszystko gra. Też liczę na sukces.Wystarczy być. Choć ze sztuką nowoczesną nigdy nie wiadomo. Może zmieniono reguły. Może trzeba będzie być aktywnym, ba , nawet interaktywnym. Trzeba podjąć ryzyko. I na WST być.
Bo należy sprawdzić czy Krzysztof Garbaczewski wyrasta z piaskownicy czy utknął na wojnach gwiezdnych i zabawach podejrzanych z "Balladyną". Bo "Poczet królów polskich" uziemił z Cecko na dobre, rozłożywszy wcześniej na łopatki i cząstki elementarne, jak to chłopaki, co donoszą nam krytycy nie potrafiący dogonić mentalnie tandemu, choć robią, co mogą, oczywiście za nas lub w naszym imieniu. Trzeba sprawdzić, jak z "Kronosem" Gombrowicza sobie Garbaczewski poradził. I czy my sobie z tym przekazem scenicznym poradzimy.
Trzeba się zderzyć z traumami współczesności, komplikującymi nam tak bardzo życie, że wyć się chce w spotkaniu z "Podróżą zimową" Elfride Jelinek, z Mają Kleczewską. Oczekiwać należy wstrząsu pod każdym teatralnym względem. I nie trzeba rozumieć. Trzeba czuć. Czuć. Lub przypomnieć sobie czym czucie jest i czy jeszcze jaką refleksją skutkuje. Chłonąć obrazy jak poematy całe. Skomponowane przewrotnie, piękne, dziwne, niepokojące. Bo to teatr przez wrażliwość zmysłów tworzony. Do natury , mam nadzieję, ludzkiej, i do podświadomości skierowany. Instynktu. Bo nie do rozumienia, gdyż nie sposób pojąć, jak człowiek człowiekowi, może tak nieludzki los zaprogramować. Nie da się rozumem tak wielkie, nie do odkupienia zło w człowieku wytłumaczyć. Można to jedynie w teatrze przeżyć, poczuć. Przybliżyć się. Przerazić, dać trwogą otulić. Ludzkiemu cierpieniu, nieznającemu ukojenia, pozwolić się dotknąć, porazić. Jednak doświadczyć i dawać świadectwo okrucieństwa miłości zła.
Należałoby pójść na "Wesele" Marcina Libera, by zapytać choćby retorycznie: Co tam Chamie w polityce? /chyba było inaczej/ Co tam Panie w teatrze?/Inaczej!/. Złoty czy obfitości róg wolności miałeś, Chamie? Czy ma co wspólnego rzeczywistość doświadczana z tą teatralnie wydumaną. Może zatańczyć przyjdzie nawet chocholi taniec, jak zagrają. Kto to wie?
No i "Do Damaszku", "Do Damaszku", nie trzeba już będzie "Do Damaszku" /jak trzy siostry do Moskwy, do Moskwy, do Moskwy/, bo ten do nas, do Warszawy przybędzie. Z prowokacją, sprawdzianem poprawności reakcji teatralnej stołecznej widowni. Jej odporności na obscenę, jej dojrzałości na artystyczny przekaz pop i hop, hop kultury , no i na zrozumienie ewentualnego przekazu reżysera, Narodowego dyrektora. Skandalu, mam nadzieję, nie będzie. A jeśli będzie, nie szkodzi. Improwizacja to przecież domena sztuki. Zawsze się czegoś o sobie nawzajem dowiemy, coś sprawdzimy. Porównamy. Doświadczymy. Ludzie kultury zawsze się jakoś dogadają. Chyba kulturalnie? Prędzej czy później. Przynajmniej w miarę. Znają miarę rzeczy. Chyba tak.
Tete a tete z "Carycą Katarzyną" Wiktora Rubina dla każdego winno być obowiązkowe, nie bądźmy tacy pruderyjni! W obliczu twardej polityki na wschodzie i rodzącego się nowego cara uzbrojonego w nasze przyzwolenie pt."Róbta, Putin,co chceta", warto conieco w teatrze podpatrzeć. Może czego się nauczyć przyjdzie widzowi z korzyścią jaką? Wszak uwielbiamy podglądać. Rzec by można nawet, że taka widzów rola. Warto spojrzeć oczami, czuciem i rozumieniem artystów. Warto spróbować. Głupio byłoby odpuścić. Oj, głupio.
A na koniec klasycznie współcześnie się wyciszymy , choć to "Czarownice z Salem" Adama Nalepy nas uspakajać będą. To sztuka tak zmajstrowana, że wszystkich zadowoli. Złoty środek teatru. Gołąbek pokoju.
I jeszcze doskonały Jerzy Trela "Monologami" do muzyki Preisnera ,nam wykończonym przejściem przez piekło polskiej postdramy, "Nocy żywych Żydów", "Lodu",ukojenie przyniesie i do teatralnego raju wprowadzi. I tak zakończy się ta współczesna nam Komedia ludzka w teatrze. Mam nadzieję. Mam nadzieję szczęśliwie.
Dzieci i teatr dla nich na małych WST to już jednak inna bajka.
Warszawa czeka na gości, na teatralną ucztę, na spotkanie. Choćby w Łodzi. Na komunikację, jaka by nie była. Warto w teatrze być. Na pewno warto. Cokolwiek się zdarzy.
Do zobaczenia w teatrze.
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/180391.html
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/180509.html
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/180507.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz