piątek, 4 marca 2016

JEZIORO TR Warszawa


Ten spektakl muszę obejrzeć raz jeszcze. W formie, w jakiej go widziałam, nie podobał mi się. Drażnił, denerwował, irytował. Nudził. Bez jaj -choć to ma sens-z jajami smęcącymi na wierzchu. Już się tłumaczę.

Gdy wchodziłam na widownię, scena czekała, grała. Aktorzy siedzieli na leżakach, przycupnięci gdzieś w kącie, na framudze okrągłego okna. Na bocznych ścianach wyświetlane były obrazy miasta chyba w kolorach różowo krwistych. Uczestnicy weekendowego grillowania, wypoczynku na łonie natury/sosny, zieleń, trawa, gdzieś w domyśle jezioro/ale mimo ekspansji eko sugestii znajdują się w betonowym bunkrze z okrągłymi otworami na świat. Kuliste okno na niebo, otwór na strzelistą sosnę. Kuliste okno na zieleń wdzierającą się do wnętrza. Kulisty otwór, jak czarna kosmiczna dziura nieba błękitnego nad nami lub tafla jeziora. Głos z offu sugerował nadchodzącą zagładę. Wprost pytał ludzi w sondzie ulicznej gdzie są i gdzie chcieliby być w czasie apokalipsy. Niepokojące pytania, budujące nastrój zagrożenia, prowokowały w istocie odpowiedzi, gdzie nie chcieliby być w momencie gdy wszystko się kończy. Rozpada. A cywilizacja śmierci pożera własne dzieci. Ten gest dramatyczny nie tylko zaczyna ale i kończy spektakl. Pozostawiając nas z poczuciem bezradności wobec trudnych problemów, z jakimi boryka się współczesny człowiek: biały, w średnim wieku, dobrze wykształcony, inteligentny, środkowo czy wschodnioeuropejski demokratyczny neofita, oszołomiony wolnością. Tu i teraz bezradny, bezwolny, słaby, rozśrodkowany, samotny wykoślawiony mentalnie i etycznie, moralnie. Pogubiony. Indywidualny i zbiorowy. Skłócony. Indywidualnie i zbiorowo.

Trzy młode pary spotykają się na łonie przyrody, by wypocząć, porozmawiać, być razem. W istocie widzimy, że nie jest to możliwe. Demony współczesności wypełzają. Ukazują się w całej okazałości. Choć niby nic się nie dzieje, to czuć że ci młodzi ludzie nie potrafią ze sobą rozmawiać, porozumieć się. Przeżywają kryzys. Pod każdym względem. I w swym zapatrzeniu w siebie, w dezorientacji krzywdzą. A przecież świat właśnie do nich, uprzywilejowanych, pięknych młodych i bogatych, należy. Jeszcze. Jak go uratują, ustrzegą przed zgubą jeśli samych siebie, najbliższych, własnej rodziny nie potrafią ocalić w wyzwaniach życia dnia powszedniego?

Jakbyśmy zanurzali się wszyscy w ciemnym, głębokim jeziorze i osaczeni otaczającą wrogą rzeczywistością, dusili się opadając bezwolnie na dno swojej marnej, mimo wszystko, egzystencji, w kiepskiej kondycji. Nieprzygotowani na stan kryzysowy. W skrajnym wyczerpaniu fizycznym, intelektualnym, mentalnym. Przeczuwamy katastrofę, czujemy jej oddech. A mimo to skaczemy sobie do gardeł, niszczymy siebie nawzajem, kaleczymy się, krzywdzimy. Sami sobie gotujemy los.

Toniemy. W ludzkim jeziorze osobliwości. Wśród deklarowanych i łamanych zasad, sprzeniewierzając się wartościom, w samozadowoleniu i hipokryzji, w rozdarciu miedzy powinnością a koniecznością, w ukrywanym głęboko intuicyjnym, irracjonalnym lęku przed obcym, żywiołowym i masowym nieznanym zagrożeniem. Przyśpieszający czas, rosnące wymagania, narzucany kaganiec poprawności będący w sprzeczności z indywidualnym punktem widzenia i czucia rodzą z coraz większym trudem ukrywaną frustrację, która skutkuje agresją lub chorobą. Jakby ratunek w izolowaniu się/autyzm, powrót do natury/,w buncie prowadzącym do autodestrukcji/samobójstwo/ był niemożliwy, nieskuteczny.

Ta sztuka ginie w nieporadności dramaturgicznej. Brak tempa, rytmu, akcji rozjeżdża przekaz na miazgę, pulpę, słowotok wybrzmiewający nieporadnie, niewiarygodnie, bez przekonania, czucia. Rezonuje dygoczące, drgające w brzmieniu zagubienie. Dezorientację. Brak kontaktu. Porozumienia. Zrozumienia. Interakcji. Spektakl snuje się, męczy. Improwizuje, dziwoląguje. Jakby chciał oddać stan ducha zapadającej się w siebie rzeczywistości. Kwestie rwą się, rozciągają w czasie, zawieszają, budują obrazy metaforyczne, niejednoznaczne. Przeżywamy deja vu z Czechowa. Z nudą, marazmem, poczuciem beznadziei bohaterów uwięzionych we własnej słabości, bylejakości, nieskuteczności, głupocie inteligencji /pasywność, agresja, obojętność, nieumiejętność rozwiązywania realnych problemów/, która nic nie jest w stanie z siebie samej wykrzesać/ solidarnie zjednoczyć, działać, inicjować/i otaczającego świata zmienić, by przeciwstawić się nadciągającym zagrożeniom. Niesprawne intelektualnie, zapętlone mentalnie, bez instynktu samozachowawczego stracone pokolenie. Barbarzyńca-silny, masowy, zwarty i gotowy na podbój, instynktownie prący naprzód- zwycięży! Pokona tych, co wiedzą niby lepiej, ale nie potrafią się porozumieć, zjednoczyć i skutecznie działać. Uwikłanych w dylematy estetyczne, moralne, etyczne. Deklaratywnie poprawnych, realnie działających samolubnie, zgodnie z własnym interesem, nawet wbrew prawu. W indywidualnych kryzysach wartości, w stanie wojny ze światem i samym sobą.

Odnieść można wrażenie, że cywilizacja europejska zakręciła koło, doszła do ściany, jak bohaterowie sztuki/dosłownie Woronowicz z Grochowską/. Musi nastąpić zmiana, bo dotychczasowa jego konstrukcja jest niewydolna wobec realnego zagrożenia. Albo się przetransponuje, przewartościuje, przeszereguje albo ulegnie sile brutalniejszego, bezwzględnego intruza. Obecnie jest w stanie żenującego klinczu. W fazie bezdechu.

Toniemy w jeziorze marzeń: słusznych wartości, wielkiego rozumu, solidarnego serca. Bez ducha w modnym kostiumie próżności, pychy. W iluzji poczucia wyższości. Z przekonaniem, że żadne zło nam się nie przydarzy. Tacy jesteśmy dumni, pewni siebie, rozśrodkowani w samotności. W bojowej pozycji bogactwa przeciwko biedzie. Goła prawda jest uzbrojona/Ha, cud Ogrodnik!/. Głodna, spragniona, gotowa na wszystko. Nie ma nic do stracenia. Wszystko do zyskania. Nie filozofuje, nie próżnuje lecz działa.Impulsywnie, instynktownie, skutecznie.   Nadciąga. Tu zajdzie zmiana.
W scenie końcowej staje się sensu stricto figurą kontrowersyjnego rosyjskiego artysty wojownika politycznego Piotra Pawlenskego. Ten nie jest już tylko projekcją, staje się namacalną rzeczywistością, wirtuozem, demiurgiem, koniecznym gestem sprzeciwu wobec zła.  Jakby apokalipsa dokonywała się na naszych oczach, obok nas. A moment, w którym artysta jest jedynym sprawiedliwym, doprowadzając się do samookaleczenia jest działaniem krańcowym, ostatecznym. I co my na to? Czy w ogóle go rozpoznajemy, rozumiemy ten kontekst? Czy jest uzasadniony?

Muszę jeszcze raz pójść na ten spektakl, by przekonać się czy aktorom udało się zgrać, wyostrzyć przekaz czy zjednoczyli środki wyrazu, by wydobyć ze sztuki autentyczne napięcie- zagrożenia, bezsilności, rozbicia- by widzowie wraz z nimi poczuli, że duszą się, bo brakuje im czystego, świeżego powietrza -paliwa, które dałoby im siłę do walki, do przeciwstawienia się sile ciążenia, która ciągnie ich na dno rozpaczy i prowadzi do zguby. Do unicestwienia na własne życzenie, fundując armagedon.

Spektakl na tę chwilę jest w fazie work in progress. Wspaniały zespół artystów, aktorów, twórców nadal szuka sposobu na spójny, zdyscyplinowany, konsekwentny, mocny przekaz. Obecnie- emocjonalnie pusty, dramaturgicznie rozwleczony, poszarpany indywidualnymi próbami zaistnienia- nie działa. Zimny, obojętny, nieukształtowaniem swoim dystansujący widza od problemów, artystycznie niedopracowany informuje, sygnalizuje, punktuje. Przekazuje treść nie biorąc odpowiedzialności za jej mroczną, dramatyczną wagę. Gubi możliwości bezpośredniego teatralnego oddziaływania. Czujemy, że spektakl jest ważnym głosem, rozpoznajemy znaki scenicznych figur, wyodrębniamy problemy. Ale potencjalnie tylko. Pozostajemy- każdy widz z osobna jak każdy aktor na scenie- tą owcą w stadzie jej podobnych, wpatrzoną w ciemność przestrzeni w rogu obrazu, o którym opowiada jeden z bohaterów sztuki. Patrzymy w nieznaną przyszłość, mroczną, trudną, barbarzyńską prowadzeni w tłumie na rzeź. "Gdzie teraz jesteś? Gdzie chciałbyś być, gdy nastąpi apokalipsa?" są pytaniami do nas. Nikt nie chce nadciągającej zmiany, choć każdy przeczuwa, że nastąpi. Myśli tylko, by sytuacja go nie zaskoczyła w sytuacji intymnej, samotnej, bez wyjścia. Nadal jednak nic nie robi, sądząc, że i tak nie będzie miał na zmiany wpływu. No, pewnie!  Dopóki go swoim udziałem w grupie sobie podobnych nie wywalczy zmuszony sytuacją. Całe zło, to też wiemy, wynika z naszej winy: z nadmiernego konsumpcyjnego stylu życia, z rozbuchanego indywidualizmu, arogancji, nieświadomości, egoizmu, wstydu, poczucia winy, braku wyobraźni i odpowiedzialności. Rejestr zaniechań, wypaczeń i win jest długi. Przydałaby się praca u podstaw od podstaw.

Mam nadzieję, że spektakl dojrzeje. Nabierze mocy, siły, wyrazistości. Zaiskrzy. Ujawni w pełni swój potencjał. Inaczej niech sczezną artyści, sztuka. Za plagę bezsilności wobec wymogów galopującego czasu, antycypujących realiów życia ludzi śniących o niewzruszalnej , spiżowej cywilizacyjnej wielkości, jej wyższości samej z siebie. Sztuka w zadyszce, spóźniona, biegnie daleko w tyle za rzeczywistością. Ciągle zaskoczona, nieprzygotowana. Jak tonący chwyta się mądrości przeszłości, tu odwołuje się do Czechowa, podobnie jak współczesny jej człowiek. Smutno to wygląda. Mało optymistycznie. Bo to znaczy, ze historia się powtarza a my, ludzie zapatrzeni we własne egoistyczne ja interesu, nie wyciągamy wniosków, nie uczymy się na błędach.

Yanna Ross po raz kolejny reżyseruje w Polsce. Brawo! Udowodniła swój kunszt reżyserski w NASZEJ KLASIE, sztuce pokazanej gościnnie w Teatrze Narodowym. KONCERTEM ŻYCZEŃ  w TR Warszawa rozpoczęła dyskusję o kondycji współczesnego człowieka. Jego hedonizmie, zagubieniu, wykluczaniu, eliminowaniu nieprzystosowanej słabej, samotnej jednostki przez system, który sam ją stworzył na obraz i podobieństwo dekalogu demokratycznych wartości. JEZIORO to rozwinięcie tematu, ciąg dalszy opowiadania o nas, współczesnych indywidualistach zbiorowych, zmierzających stadnie  ku zmianie, która może, choć nie musi przecież, doprowadzić do apokalipsy. Temat czeka. Teatr czeka. Powodzenia.:):):)

PS Wczorajszy PEGAZ/wznowiony ale wypaczony/, 9.03.2016, nic nowego informacyjnie nie wniósł, choć byli aktorzy grający w spektaklu, jego reżyserka, Yanna Ross, redaktorzy prowadzący. Przekaz redakcyjny był równie chaotyczny, zabałaganiony jak to, co można było zobaczyć na scenie. Nawiązanie do MELANCHOLII, filmu  Larsa von Triera, wydaje się mocno wydumane, naciągane. Łączy oba zjawiska artystyczne używanie słowa "apokalipsa". No, na siłę można przyjąć, że scena końcowa. Uczestnicy, w domyśle najbliżsi sobie ludzie- w rzeczywistości nie są sobie tak bliscy, znają się, spotkali-dobrowolnie, pogodzeni z losem, siedzą w kręgu gdy tuż, tuż ma nastąpić zagłada/więcej nie zdradzę/. W spektaklu ludzie sami sobie zgotowali los, a okrągły otwór czarnej dziury na wprost widowni jest niezmienny, nie nadciąga, nie potężnieje. W filmie ma to wymiar o wiele ciekawszy, bardziej przejmujący, wielowymiarowy. Kumulacja metaforycznego piękna : muzyki, obrazu, treści. Ale jeśli ktoś widzi MELANCHOLIĘ w JEZIORZE, niech się przejrzy. Cokolwiek doprowadzi do myślenia, analizy, wyciągnięcia wniosków, które będą ratować, jest właściwe.

Teatr to sztuka żywa. Potrafi cudownie się przeistoczyć, udoskonalić, zmienić. Za każdym razem, choć ta sama, jest inna. Film nie. To produkt gotowy, domknięty. Jego odbiór może zmienić tylko sam obserwator wraz ze zmianą swojego punktu widzenia. Z biegiem dni, z biegiem lat. W okolicznościach zmiennego kontekstu.

Foto: Maxim Zmeyev Reuters /http://www.fakt.pl/wydarzenia/piotr-pawlenski-w-moskwie-obcial-sobie-ucho-w-protescie,artykuly,497252.html/

JEZIORO Michaił Durnienkow


przekład:Agnieszka Lubomira Piotrowska
reżyseria: Yanna Ross
scenografia: Justyna Elminowska
kostiumy: Anna Nykowska
oświetlenie: Karolina Gębska
wideo: Algirdas Gradauskas
opracowanie muzyczne: Piotr Domiński

OBSADA:
Agnieszka Grochowska, Agnieszka Żulewska, Cezary Kosiński, Dawid Ogrodnik, Adam Woronowicz, Agnieszka Podsiadlik, Rafał Maćkowiak

premiera:4.03.2016

zdjęcie:Magda Hueckel



4 komentarze:

  1. Nie ma po co iść drugi raz. Ja byłem przedwczoraj - dalej rolezione, nudne, bez tempa i polotu.
    I proszę uważać z doniesieniami ☺ PR TR nie zawaha się tego wykorzystać "znana krytyczka porównała "Jezioro" do najwytniejszych dzieł Czechowa"...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za wieści. Szkoda, że się nic nie zmieniło.Na razie nie mogę pójść. Wiem też, ze czasem drugie czy kolejne obejrzenie spektaklu powoduje zmianę opinii. Ale to bardzo rzadko się zdarza. Zazwyczaj wtedy gdy i spektakl ewoluuje. Do Czechowa wielu twórców się teraz odnosi, nawiązuje, na nowo interpretuje. "Wiosna" w Studio Moreiry, "Płatonow" w Starym Teatrze Bogomołowa na przykład.

      Usuń
  2. Czechow jak Lenin - wiecznie żywy ☺
    Chyba nawet trudno interpretować go na nowo, bo problemy się nie zmieniły, a sam Czechow wydaje się być bardziej współczesny nam niż swoim bohaterom. Jakiś czas temu widziałem w poznańskim Teatrze Nowym "Wiśniowy sad" Cywińskiej.Rewelacyjny spektakl.Do bólu klasyczny (nawet ogrodnik chodził ubrany), a mimo to świeży, lekki i nadzwyczaj "dzisiejszy".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może też dlatego, że nie ma równie celnego współczesnego dramatu, mimo że młodzi sztuki piszą i piszą/R@Port Festiwal Polskich Sztuk Współczesnych/. Chyba ten "Wiśniowy sad" był/jest dostępny w NINATECE. Warto obejrzeć.

      Usuń