piątek, 31 stycznia 2025

MÓJ ROK RELAKSU I ODPOCZYNKU TEATR DRAMATYCZNY W WARSZAWIE

 

Spektakl MÓJ ROK RELAKSU I ODPOCZYNKU wyreżyserowany przez Katarzynę Minkowską w Teatrze Dramatycznym w Warszawie powstał na podstawie książki Ottessy Moshfegh pod tym samym tytułem. Jest to dramatyczne studium kondycji młodego pokolenia klasy średniej, doskonale wykształconego, zabezpieczonego finansowo, które w procesie wychowawczym pozostawione zostało same sobie przez rodziców - zapracowanych, nieobecnych ojców (budzący współczucie bohater Mariusza Drężka) i neurotyczne, nieszczęśliwe matki (zjawiskowa w roli Katarzyna Herman). Dziedziczy ich traumy, brak zainteresowania bliskimi, nieumiejętność nawiązywania i pogłębiania więzi z ludźmi i wydaje się być absolutnie nieprzygotowane do życia, które a priori jest skomplikowane, trudne i wymaga gotowości do walki o siebie, o przeżycie. O szczęście. Odnieść można wrażenie, że tylko psychopatyczne jednostki mogą przetrwać. Reszta jest bez szans. To brutalna konstatacja.

Historia dziewczyny - zdrowej, pięknej, wykształconej, która wykorzystuje swoją inteligencję, by pogrążać się w lekomanii, bo cierpi z powodu bezsenności, która będącej objawem choroby -poraża. Choroba wynika z cierpienia spowodowanego samotnością, z nieustannego doświadczania niezrozumienia i ignorowania przez otoczenie, z żałoby po stracie obojga rodziców, ze świadomości, że jest instrumentalnie traktowana przez chłopaka, którego kocha, z bezsilności wobec obojętności świata na jej problemy. Pogrążona w psychicznym, emocjonalnym, fizjologicznym kryzysie wycofuje się z życia. Rezygnuje z pracy, z kontaktów międzyludzkich, wszelkiego działania. Pogrążona w głębokiej depresji podejmuje desperacką, ostatnią, jak twierdzi, próbę ekstremalnego odpoczynku. Ma świadomość swego położenia. Osuwa się w śmierć a smutek i zagubienie potęguje w niej poczucie bezsensu i opuszczenia. Braku wszelkiej kontroli.

Odcięcie się od rzeczywistości, wycofanie, izolacja winna przynieść ulgę, być czasem relaksu i odpoczynku potrzebnym na regenerację sił, przewartościowanie przeszłości, przemyślenie, co tak naprawdę czuje, wypracowanie diagnozy stanu rzeczy. Jednak paradoksalnie potęguje chaos, udrękę, otępienie, później staje się drogą do zatracenia. Narratorka (bardzo dobra w roli Izabella Dudziak) resetuje się. Poddaje, ulega. Bada granice wytrzymałości na działanie leków, ostro eksperymentuje. Tak naprawdę zdana jest na siebie samą, nie może liczyć na pomoc fachowców (ogłupiała, szalona psychiatra Dr Tuttle - rozbrajająca Anna Kłos), empatię chłopaka, Trewora (Marcin Wojciechowski), przyjaciółki, Revy (wzruszająca Monika Frajczyk), bo ona też potrzebuje uwagi, wsparcia, pociechy. Wszyscy są w potrzebie empatii. Słabi, nieogarnięci, emocjonalnie okaleczeni. 

Stan dezorientacji, kryzysu, w którym znajduje się Narratorka dotyczy też więc pozostałych bohaterów. Każdy jest na swój sposób samotny, zagubiony, niespełniony. Narażony na permanentne przemęczenie. Ekstatycznie porusza się w tłumie pogrążony we własnym szczelnym kokonie alienacji. Doskonale ilustruje to bardzo długi psychodeliczny taniec do muzyki Wojciecha Frycza z oszałamiającą choreografią Krystyny Lamy Szydłowskiej, którą podkreśla bajkowa, migotliwa gra światła Pauliny Góral i Moniki Stolarskiej.

Rok relaksu i odpoczynku był szansą na przetrwanie, ale po przebudzeniu okazało się, że świat w tym czasie nie zatrzymał się i ciężko pracował na to, by wszystko się pogorszyło. Po ataku na WTC rośnie poczucie straty i lęku. W warunkach permanentnego stresu powrót do normalności wydaje się bardzo trudny. Ciekawe, czy będzie w ogóle możliwy. Tym razem nie działa zasada "co cię nie zabije to wzmocni", raczej "co cię nie zabiło do tej pory, zrobi to prędzej czy później". Jakby nie można było liczyć na łut szczęścia, na ratunek. Na cud. Tak, tak, bo to oczekiwanie naiwne, archaiczne, tych z gatunku sci-fi.

Katarzyna Minkowska zrealizowała świetny spektakl o kryzysie, rozpadzie, schyłku (osobowości, rodziny, relacji). Nakreśliła obraz aktualny i, niestety, rozwojowy. Diagnozuje on bez planu naprawy. Nie dając nic w zamian. Nawet nadziei. Lepiej, moim zdaniem, nie będzie. Wszyscy, coraz szybciej niż się dotąd wydawało, przechodzimy w tryb galopującej konsumpcji, która ma być panaceum na całe zło tego świata. Coraz gwałtowniej kolejne pokolenia wbijają się w koleiny NO WAY OUT. Grzęzną w bagnie zagubienia na haju dramatycznie bezsilnej samotności.  Bo rodzice, opiekunowie, przyjaciele, psychiatrzy już dawno oddali pole walki. Zatracają się w pracy, znieczulają się używkami, otumaniają lekami, gwałcą  seksem. Wypisani z życia swoich dzieci są już na innej planecie. Sami potrzebują wsparcia, pomocy. Czułości, uwagi i miłości. Czasu. Jak umierający ojciec, egocentryczna matka alkoholiczka. Przyjaciółka bulimiczka dająca się wykorzystywać seksualnie przez pracodawcę. Miłość życia, chłopak, który nie potrafi kochać. Okazuje się, że nie wystarczy samemu kochać innych. Bez wzajemności dawać siebie wszystkim. To za mało, by móc utrzymać się przy życiu. Za mało gdy nic nie dostaje się w zamian. Poza głęboką samotnością, psychopatyczną obojętnością, pogardą. Stratą. 

Spektakl jest doskonale zagrany w imponująco atrakcyjnej oprawie, z udaną dramaturgią Tomasza Walesiaka, w nowoczesnej scenografii Łukasza Mleczaka i Katarzyna Minkowskiej, współczesnych kostiumach Joli Łobacz i Łukasza Mleczaka oraz z multimediami Agaty Rucińskiej. Mimo smutku trudnych, przygnębiających tematów (depresja, żałoba, strata) historia nie przytłacza, bo bywa zabawna i dowcipna. Oprócz kumulowania napięcia, ma potencjał rozbrajający. Epizod w galerii z psem, osobowość psychiatry (dr Tuttle), czy właścicielki galerii i widreoperformera, szalony, wspólny choreograficzny pląs sprawia, że obraz jest żywy i prawdziwy. Niestety, czerpiąc ze współczesnego życia, mocno dotyka, jest bardzo widzom bliski.



MÓJ ROK RELAKSU I ODPOCZYNKU  Ottessa Moshfegh

reżyseria: Katarzyna Minkowska
adaptacja: Tomasz Walesiak, Katarzyna Minkowska
dramaturgia: Tomasz Walesiak
scenografia: Łukasz Mleczak, Katarzyna Minkowska
kostiumy: Jola Łobacz, Łukasz Mleczak
choreografia: Krystyna Lama Szydłowska
muzyka: Wojciech Frycz
multimedia: Agata Rucińska
operator: Janusz Szymański
realizacja kamery live: Janusz Szymański
światło: : Paulina Góral, Monika Stolarska
asystentka reżyserki: Milena Trzcińska
koordynatorka scen intymnych: Krystyna Lama Szydłowska

Obsada:

sobota, 18 stycznia 2025

OPOWIEŚCI LASKU WIEDEŃSKIEGO TEATR NARODOWY W WARSZAWIE


OPOWIEŚCI LASKU WIEDEŃSKIEGO, dramat z 1931 roku autorstwa Ödöna von Horvátha, wyreżyserowany w Teatrze Narodowym w Warszawie przez Małgorzatę Bogajewską, dyrektorkę Teatru Ludowego w Nowej Hucie, analizuje kondycję konserwatywnej społeczności z całą rodzajowością okresu międzywojnia, ale co ważne, z jej rysem mentalnym właściwym każdemu okresowi historycznemu, zagrożonemu faszyzmem. Obraz jest atrakcyjny, bo dynamiczny, barwny, bliski życia. Przedstawia w realistyczny sposób społeczność mieszczańską, kreśli portrety jej przedstawicieli, wnikliwie analizuje przyczyny i skutki ich postaw oraz charakteryzuje podłoże relacji międzyludzkich. Jest w swej wymowie wyjątkowo współczesny. Dzięki temu spektakl doskonale komunikuje się z widzami. Pozwala im z łatwością wczuć się w klimat zdarzeń, przeżywać losy bohaterów, przyjąć ich punkt widzenia i poznać rozumienie przez nich świata. Zwłaszcza, że bohaterom towarzyszy kapela, która wykonuje na żywo muzykę autorstwa Bartłomieja Woźniaka. Jest energetycznie, pięknie!

Spektakl rozgrywa się w przestrzeni prywatnej (dom) i publicznej (miejsce pracy, kabaret, pole golfowe), które stapiają się z widownią. Scenografia i kostiumy Anny Marii Kaczmarskiej, choreografia Maćko Prusaka oraz światło Dariusza Pawelca tworzą klimat naturalnej swojskości. Taniec, śpiew, wzajemne interakcje bohaterów czynią akcję barwną, dynamiczną i bogatą. Aktorstwo, jak zawsze w Narodowym, jest najwyższej próby. Zdumiewa prostotą naturalności i zachwyca celnością precyzji. Tym łatwiej przychodzi zrozumienie niechęci Marianny (piękna, trudna rola Michaliny Łabacz) do narzeczonego, Oskara (Mateusz Rusin), mimo że ten prostolinijny chłopak szczerze ją kocha. Trudno pojąć afekt, jaki dziewczyna czuje do Alfreda (Paweł Brzeszcz), utrzymanka i hazardzisty, zwykłego ladaco i nieudacznika. Zauroczył ją chyba swą beztroską, bezpośredniością, śmiałym tańcem. Marianna kieruje się impulsem, buntuje się i spontanicznie ulega uczuciu, które udaje miłość. Nie zgadza się na małżeństwo z rozsądku, nie zdając sobie sprawy, że skazuje w konsekwencji siebie i swoje dziecko na zgubę. Ojciec Marianny (Piotr Grabowski), najpierw zaskoczony, później całkowicie bezradny wobec decyzji córki, w końcu nie znajduje litości i urażony jej uporem nie wybacza nieposłuszeństwa. Cierpi, z czasem coraz bardziej, ale nawet złamany do końca pozostaje niewzruszony - nie pomoże córce i wnukowi. Jakby nie wiedział, co zrobić, jak się zachować, jak postąpić. 

Historia Marianny dowodzi, jak trudne, a nawet niemożliwe jest podążanie drogą własnych wyborów. Jednostka pozbawiona wsparcia społeczności, w której żyje, bez pracy nie ma szans na spełnione i szczęśliwe życie. Przegrywa. Ale również kobiety, które mają pieniądze i wydają się być niezależne, też nie do końca otrzymują to, na czym im zależy, czego pragną. Ani życie silnej, pewnej siebie, zamożnej, silnej, znającej ludzi i życie Walerii, interesującej postaci wykreowanej przez Beatę Ścibakównę, ani demonicznej, staroświeckiej, majętnej babki Alfreda, którą obdarza swym temperamentem, witalnością, siłą osobowości Anna Chodakowską, nie jest satysfakcjonujące. Waleria utrzymuje i kontroluje swoich coraz to młodszych i głupszych kochanków, podobnie jak nieco naiwna, ale bezwzględna babcia swojego wnuka. Inaczej niż ciepła, opiekuńcza i czuła matka Alfreda Anny Ułas, ciotka Moniki Dryl czy ambitna ale wykorzystywana Emma Zuzanny Saporznikow, które ulegają obowiązującym zasadom i we właściwej dla swojej roli społecznej masce, cierpiąc we względnym spokoju, trwają. Właściwie wszystkie są ubezwłasnowolnione przez patriarchat, który z sukcesem je sobie podporządkował. Podciął skrzydła emancypacji.

Ale trzeba przyznać, że panowie wydają się być tylko pozornie wolni, bo są sterowani przez normy społeczne, tradycję, Kościół, pracę. Ani zdezorientowany Ojciec Marianny, prostacki pomocnik rzeźnika Hawliczka (Adam Szczyszczaj), ani doświadczony Rotmistrz (Wieslaw Cichy) czy nieopierzony faszysta, student Eryk (Hubert Łapacz/Sebastian Dela) a zwłaszcza żigolak, lekkoduch i naciągacz Alfred (Paweł Brzeszcz) i prostoduszny Oskar (Mateusz Rusin) też nie odważają się przekraczać wyznaczonych granic, wychodzić z przypisanych im ról. Łatwo mogą nimi manipulować jednostki, takie jak Ferdynand, nędzna faszystowska figura, czy Konferansjer, okrutny kokainista - obaj grani przez Mateusza Kmiecika - nawet jeśli ich napuszona i ostentacyjna siła jest fałszywa.

Spektakl ilustruje więc przyczyny narodzin i późniejszej ekspansji faszyzmu, systemu, który znajdując podatny grunt łatwo potrafi zawładnąć duchem i ciałem słabych, uległych, potrzebujących silnego przywódcy jednostek. Obraz krok po kroku demaskuje pełzające, niewidoczne gołym okiem zło, które z naturalną łatwością przenika do codzienności. To zło działa pod przykrywką konieczności przestrzegania zasad, w kamuflażu wprowadzania porządku, w masce poprawności. Tymczasem wykorzystuje zamęt, czyni chaos, manipuluje i jątrzy. Narzuca swoje wartości. Morderstwo przedstawia jako naturalną kolej rzeczy, odtrącenie osoby kochanej, niegodziwość nazywa dobrem. Wykorzystuje lęk przed upadkiem, biedą, by zarządzać strachem i wzmocnić swą despotyczną władzę nad zwykłymi ludźmi. Zwłaszcza gdy są niezaradni, trudno im się przystosować, nie potrafią lub nie mają szans z sukcesem walczyć o swoje.

Małgorzata Bogajewska wyreżyserowała spektakl w pełni klasyczny. Jego realizm pozwala widzom łatwo wniknąć w świat przedstawiany, śledzić losy bohaterów, zrozumieć ich naturę i problemy, co ułatwia analizę banalności zła. Zła, które tak łatwo, tak szybko potrafi wniknąć w codzienne życie, ukształtować relacje, zmienić człowieka, by zafundował światu faszyzm. Armagedon. Piekło.  



OPOWIEŚCI LASKU WIEDEŃSKIEGO Ödön von Horváth

tytuł oryginalny: „Geschichten aus dem Wiener Wald”
przekład: Barbara Swinarska

reżyseria i dramaturgia: Małgorzata Bogajewska
scenografia i kostiumy: Anna Maria Karczmarska
muzyka: Bartłomiej Woźniak|
choreografia: Maćko Prusak
reżyseria światła: Dariusz Pawelec
współpraca dramaturgiczna: Jan Łuć
asystentka reżyserki: Zuzanna Saporznikow
realizatorzy dźwięku: Marcin Kotwa, Maciej Rybicki
realizatorzy światła: Łukasz Obuch-Woszczatyński, Tomasz Księżak

obsada: Michalina Łabacz (Marianna), Paweł Brzeszcz (Alfred), Anna Ułas (Matka), Anna Chodakowska (Babcia), Piotr Grabowski (Ojciec),  Beata Ścibakówna (Waleria), Mateusz Rusin (Oskar), Wiesław Cichy (Rotmistrz), Zuzanna Saporznikow (Emma), Adam Szczyszczaj (Hawliczek), Monika Dryl (Ciotka), Hubert Łapacz (Eryk), Sebastian Dela(Eryk), Mateusz Kmiecik (Ferdynand/Konferansjer)

Kapela: Sebastian Pikula (pianino), Kazimierz Nitkiewicz (trąbka), Sebastian Kuchczyński (perkusja), Piotr Janiec (tuba), Michał Robak (klarnet), ale na kolejnych spektaklach może być inny skład zespołu, informacje szczegółowe znajdują się na stronie Teatru Narodowego:
Fot. Marta Ankiersztejn / Archiwum Artystyczne Teatru Narodowego

środa, 8 stycznia 2025

ORFEUSZ TR Warszawa

W spektaklu Anny Smolar z mitu  o ORFEUSZU i EURYDYCE ocalał tylko ORFEUSZ - to, co pozostaje żywe po śmierci osoby ukochanej. To on, bez względu na to czy jest mężczyzną, kobietą, czy dzieckiem cierpi, ma poczucie straty, przeżywa żałobę i jest nośnikiem pamięci o osobie, która umarła. O EURYDYCE. To jego stan ducha, oraz potrzeba ratunku przed rozpaczą uruchamia ukochaną, która jest lalką - animantem (projekt Olgi Ryl-Krystianowskiej), martwym przedmiotem ożywianym siłą tęsknoty, miłości, potrzeby kontaktu. Pozwala to Orfeuszowi wyciszyć emocje, wygasić uczucia, znaleźć własny sposób zaakceptowania stanu rzeczy, na który nie ma już wpływu. Reżyserka przepracowuje na scenie sytuacje ostateczne, uszczelnia czas dokonany, pokazuje jak można zneutralizować szok, oswoić bunt, przeczekać wycofanie, jak wypełniać pustkę po śmierci ukochanej osoby, jak afirmować nową rzeczywistość. Talentem Orfeusza, kimkolwiek by nie był, jest umiejętność przystosowania się, siła wspomnień, proces przywoływania wspólnej obecności, a w niej rytuałów, uczuć, zachowań jako wyraz niezgody na to, co nieuniknione, co skończone. Dopóki Eurydyka żyje w Orfeuszu, w jego myślach, wspomnieniach, dopóty nie czuje się on do końca przez nią opuszczony. 

W związku z tym, że akcja spektaklu dotyczy czasu i stanu przejściowego, usytuowana jest w poczekalni- w domyśle: szpitala, klubu, w pracy, w domu, w miejscu pochówku. To rewir przejścia, czasu w zawieszeniu, stanu oczekiwania przed nieznaną przyszłością, gdy nie jest jeszcze wiadome, co będzie dalej (scenografia i kostiumy Anny Met). Jest też Hades - w zapętlającej się czerni, w kłębiącym się chaosie mroku, na straży którego stoi trzygłowy cerber (trzech aktorów w jednym zmyślnym swetrze).  I jeszcze rozciągnięta wokół widzów czerwona nić życia, łatwa do przerwania, przecież życie jest kruche i delikatne. Aktorzy grają po kilka ról. Mają więc do wykonania niełatwe zadanie, ponieważ i śpiewają, i ożywiają lalkę - raz są Orfeuszem, innym razem Eurydyką. Ale sprawiają się świetnie. Dowodzą, że są znakomitym zespołem. Brawa należą się Justynie Wasilewskiej, Julii Wyszyńskiej, Jackowi Belerowi, Janowi Dravnelowi, Mateuszowi Górskiemu, Natalii Kalicie, zwłaszcza że razem z Anną Smolar i Tomaszem Śpiewakiem są też autorami monologów i dialogów.

Powagę żałoby rozbraja poczucie humoru, obecność Eurydyki-lalki, która dzięki Orfeuszowi ożywa i wchodzi z nim w interakcje. Ratunek przynosi więc działanie, czyli przepracowanie tego, co się czuje w podobnych sytuacjach. Niewątpliwie przeżywanie żałoby jest procesem intymnym, delikatnym, trudnym. Bolesnym. Jakby jakaś część osoby umierała razem z tą, która odeszła. Skazana na zapomnienie. Bo to, co wspólne już się nie rozwinie. Nie będzie ciągów dalszych. Wszystko się skończyło. 

Ciekawe dlaczego Anna Smolar zainteresowała się tematem procesu przechodzenia przez żałobę. Może w ten sposób reaguje na zachodzące w dzisiejszym świecie zmiany? Dziś faworyzuje się młodość i ceni życie, a wstydzi się starości i gardzi śmiercią lub w ogóle się o niej nie mówi. Żałoba jest sprawą intymną, indywidualną, przeżywaną w ukryciu i krótko. Orfeusze pozostawieni są sami sobie, nie mogą liczyć na pomoc innych, ani na żadne wsparcie. Ratują się intuicyjnie, działają po omacku. W jakimś stopniu każdy z nich staje się Eurydyką, gdy wchodzi w jej rolę poprzez animację lalki, w tę część siebie, która umarła wraz ze śmiercią ukochanej, bliskiej osoby. Bo nie tylko czas leczy rany, ale również to, czym się go wypełni. Spektakl proponuje wspomnienie, a wraz z nim ocalenie tego, co było we wspólnej relacji najważniejsze. Dlatego tak bardzo wzruszają animacje Eurydyki przez Orfeusza, rozmowa syna z matką, stan katatonicznego milczenia śpiewaka, mowa pogrzebowa partnerki/partnera, inne koła ratunkowe. Rytuały afirmacji śmierci, oswajanie stanu przymusowego opuszczenia. 

ORFEUSZ

reżyseria: Anna Smolar
scenariusz i dramaturgia: Anna Smolar, Tomasz Śpiewak
monologi i dialogi: Jacek Beler, Jan Dravnel, Mateusz Górski, Natalia Kalita, Anna Smolar, Tomasz Śpiewak, Justyna Wasilewska, Julia Wyszyńska
scenografia i kostiumy: Anna Met
choreografia scen lalkowych: Natalia Sakowicz
muzyka: Enchanted Hunters (Magdalena Gajdzica, Małgorzata Penkalla)
reżyseria światła: Rafał Paradowski
autorka lalki: Olga Ryl-Krystianowska

obsada: Jacek Beler, Jan Dravnel, Mateusz Górski, Natalia Kalita, Justyna Wasilewska, Julia Wyszyńska

fot. Karolina Jóźwiak


poniedziałek, 6 stycznia 2025

OJCIEC TEATR COLLEGIUM NOBILIUM


Każdy widz marzy o takim spektaklu jak OJCIEC Agaty Dudy-Gracz. O dziele kompletnym, totalnym, skończonym. W swym okrucieństwie pięknym. Pochłaniającym go bez reszty, pozostającym z nim na zawsze. W tym przypadku dotykającym istoty procesu twórczego i relacji artysty z własnym dziełem i światem zewnętrznym, bo ten wewnętrzny - w pełni wypełniony sztuką i podporządkowany jej myślami - pozostanie tylko przeczuciem w wyobraźni widza, bez którego wrażliwości, potrzeb i oczekiwań sztuka nie ma sensu, nie istnieje.

Akcja zaczyna się już od pierwszego kontaktu aktorów z widzami, gdy ci wchodzą na widownię, skupieni jeszcze tylko na sobie samych. Od razu wciąga ich wir niepospiesznych zdarzeń dnia codziennego - wyłączenie ojca, artysty rzeźbiarza sztuki sakralnej, który jest jakby nieobecny dla zgromadzonych, krzątanina, gderanie i utyskiwanie żony, plączący się po izbie-pracowni czeladnik mistrza. Domownicy istnieją tylko dla ojca - żywiciela, on cały istnieje dla sztuki. Zdaje się, że wszystko, czego potrzebuje, jest w nim. Bo jak bóg ojciec, na wzór i podobieństwo swoich wyobrażeń stwarza dzieło, z talentem ożywia materię. Artysta wydaje się głuchy na rzeczywistość, która go otacza, na cierpienie, troski, znoje, nieczuły nawet na śmierć. Ale tylko pozornie, bo czerpie z niej pełnymi garściami. Natchniony, ale w znoju nieustannych prób i poszukiwań rzeźbiarz wskrzesza ducha rzeczy, ożywia je nadając im formę, poprzez którą każdy ma w dziele rozpoznać samą prawdę, istotę rzeczy, nieśmiertelne przesłanie. Gdy artysta uznaje, że inaczej nie może osiągnąć celu, zdolny jest do gestu ostatecznego - uśmierca żywe ciało, Jura, bo potrzebna jest ofiara, by uzyskać wzór na doskonałe dzieło, w tym przypadku krucyfiks do kościoła Najświętszej Marii Panny w Gdańsku. Sztuka żywi się więc życiem, by mogła być w swej doskonałości piękna, przejmująca, prawdziwa. Tworzenie to męka, poświęcenie, wieczne doskonalenie. Postawa psychopatyczna w stosunku do siebie samego i świata zewnętrznego. Okrutna i wzniosła. Z furią niszczy swoje dzieło, jeśli uzna, że jakiś fałsz zakradł się w jego ostateczny kształt, wymowę, przekaz. Bóg- artysta nie zważa na ból, krzywdę i stratę czy zdanie otoczenia. Robi swoje.

Spektakl jest kompozycją sekwencji obrazów - rytuałów niezwykle wyrazistych, plastycznych w monolicie surowej formy zgrzebnego otoczenia. Światło Cezi Studniaka wyłania z mroku figury sceniczne w kostiumach zaprojektowanych przez reżyserkę, ale też akcentuje mikro sceny. Na nastrój wpływa redukcja dialogów, charakterystyczna artykulacja tekstu każdego bohatera, aranżacje piosenek, porażające dźwięki Rzeźby, zrytmizowana choreografia Piotra Wacha, mocne brzmienie muzyki Łukasza Wójcika wmacniało wypowiedzi i akcję sceniczną.

Inspirowany opowiadaniem Oskara Tauschinskiego ŚWIĘTOKRADZTWO, jednorodny stylistycznie OJCIEC Agaty Dudy-Gracz zagrany jest perfekcyjnie. Stanisław Kawecki, Klementyna Lamort de Gail, Mikołaj Łukasiewicz, Norbert Panert, Agnieszka Rajda, Jan Sałasiński są tak bardzo charakterystyczni. Wyciosani z tej samej materii, zamknięci w swych odrębnych bytach, rolach, z właściwym sobie zadaniem do wykonania zachwycają.

Niezwykły to spektakl-dzieło, w którym przenika się martwe z żywym, nieistotne ze znaczącym, widzialne życie zewnętrzne z niewidzialnym światem wewnętrznym. Co żywe, ale niedoskonałe umiera, co martwe rodzi się w bólu tworzenia ostatecznie w formie doskonałej, idealnej, pożądanej. W ten proces wpisane jest cierpienie. Udręczenie. Upór. Poszukiwanie. Ale nic nie jest ważniejsze od samego dzieła, od świadomości artysty, że może stwarzać, kreować, a w związku z tym wszystko mu wolno. Bo w ostatecznym afekcie rzeźbiarz posuwa się za daleko. Przekracza granice. Porzuca boską strefę i przechodzi na złą stronę mocy. Budzi więc etyczną wątpliwość, stawia fundamentalne pytania. Dowodzi, że u źródeł tworzenia drzemie pokusa czynienia zła. I jeśli w swej pysze ją zbudzi, to wtedy, to co stworzy, będzie nie boskim, a z gruntu diabelskim wytworem. Świętokradztwem.

OJCIEC AGATA DUDA-GRACZ

reżyseria, scenografia, kostiumy: Agata Duda-Gracz
muzyka: Łukasz Wójcik- Zawierucha
światło i wokal: Cezi Studniak
współpraca choreograficzna: Piotr Wach

obsada: Stanisław Kawecki- Czeladnik, Klementyna Lamort de Gail- Córka, Mikołaj Łukasiewicz- Rzeźba, Norbert Panert- Rzeźbiarz, Agnieszka Rajda- Żona Rzeźbiarza, Jan Sałasiński- Jur

fot. Bartek Warzecha

czwartek, 2 stycznia 2025

MEWA COLLEGIUM NOBILIUM


MEWA, dramat Antoniego Czechowa wyreżyserowany w Teatrze COLLEGIUM NOBILIUM przez Katarzynę Minkowską na podstawie przekładu Agnieszki Lubomiry Piotrowskiej, ze wspaniałą dramaturgią Marty Lewandowskiej i Joanny Połeć, zagrany przez studentów IV roku wydziału aktorstwa dramatycznego Akademii Teatralnej, ma formę nowoczesną i wymowę współczesną. Choć tytuł i bohaterowie, a także ich imiona, relacje i zawody pozostają bez zmian, to sam fakt, że spektakl inscenizowany jest wyłącznie przez bardzo młodych ludzi, którzy przedstawiają sztukę ze swojej perspektywy, przesuwa akcenty, reinterpretuje tematy, nadaje im nowe, rozszerzone znaczenia. Z przykuwającą od pierwszych chwil uwagę intensywnością. Mocą.

To już nie jest charakterystyka, analiza i diagnoza odchodzącego świata, reprezentującego tradycyjne idee, wartości, podejście do sztuki i twórczości, wyczerpujące swoją dotychczasową wagę, potencjał i siłę, która ostatecznie skutecznie zachowuje swój status quo ale obraz emancypacyjnej walki młodych ludzi definiujących swoje podejście do siebie, sztuki i życia. Tu nikt nie składa broni, nie ponosi klęski, bo wykazuje postawę aktywną.

Boksują się tu różne podejścia rozumienia czym jest sztuka, jaka powinna być, co sobą niesie proces twórczy, jakie ma znaczenie, czego jest wyrazem i dlaczego. Bo wydaje się, że nadrzędnym tematem jest wszelka kreacja - jej moc tworzenia wypowiedzi artystycznej, kontekstu i adekwatnej do treści formy, określenie sensu życia i kształtowanie relacji międzyludzkich a nie tylko poddawanie się racjom silniejszego, starszego, bardziej doświadczonego partnera (matki, artysty, itd.). I młodzi są na tyle doskonale przygotowani, że potrafią z pasją i przekonująco - aczkolwiek wypada to dramatycznie - skonkretyzować, wyartykułować i uzasadnić, o co im chodzi, jak się czują ich bohaterowie, ale też oni sami. Umieją nadać właściwy kształt i wymowę swoim postawom, wyznaniom (jeśli chodzi o uczucia, emocje, deficyty, wątpliwości), by wyrazić przeczucia, przekonania, swój punkt widzenia. Są odważni, otwarci, nieustępliwi. Ekspresyjni i ekspansywni.

W obrazie dominującej młodości działanie, ścieranie się racji wydaje się najważniejsze. A więc postawa poszukująca, testująca, sprawdzająca, która albo będzie dążyć do autentyczności i prawdy, albo skupi się na czerpaniu szczęścia z samego procesu twórczego, albo z osiągnięcia konkretnego celu (rola w sztuce, wydana książka, ukończony obraz, spektakl, itd.) lub będzie wyrazem przeczucia o dokonaniu właściwego wyboru tematu czy formy, choćby ten wybór był wyłącznie intuicyjny i ekstremalnie ryzykowny. Bo młodość się nie boi, nie lęka. Z impetem instynktu, imperatywu wewnętrznej potrzeby wyrażania siebie, z poczuciem, że nie może ustawać w poszukiwaniach właściwej formy, jest twórcza i daje sobie szansę na powstanie dobrej sztuki.

Sam spektakl jest na to konsekwentnie i logicznie przeprowadzonym dowodem. Wykorzystuje starą, doskonale znaną ponadczasową treść, uniwersalnych bohaterów i niewzruszalne, dotyczące ich relacje i zgodnie z własnym artystów rozumieniem sztuki ją reinterpretuje w treści, nadając nową, adekwatną wyrazistą formę. I choć w ujęciu wizualnym i interpretacyjnym uzyskano absolutnie nowy kształt, przystający i zajmujący się czasem współczesnym- nadal jest to pełnokrwista MEWA Czechowa. Work in progress performansu Kostii pokazuje arkana pracy nad sztuką reżysera i aktora. Można uznać, że to, co się zdarza między początkiem i końcem spektaklu, jest tego performansu integralną częścią. Bardzo długi, wspaniale poprowadzony wspólny taniec-charakterystyka tego pokolenia ze spektakularną choreografią Krystyny Lamy Szydłowskiej, ze światłem Moniki Stolarskiej i świetną muzyką Wojciecha Frycza i Kuby Dyniewicza doskonale pozawerbalnie ilustruje żywioł, dynamikę, ekspresję twórczą. Fascynująco dynamiczny, oszałamiająco plastyczny nowocześnie rozwija temat sztuki. Równie interesujące i wymowne są układy ruchu scenicznego wzmacniające rozmowy, na przykład Anodiny z Borysem (fascynująca walka o odzyskanie kochanka), Anodiny z Kostią (rodzinny sparing z katalogiem oskarżeń matki przez syna ), Sorina z Dornem (relacja przyjaciół, ale i rywali), Maszy z Niną (ryzykować czy trzymać się konkretu), Kostii z Borysem (spór o cel sztuki i jej formę), Siemiona z Maszą (wzruszająca, subtelna relacja uczuciowa). Ależ są wnikliwe, prawdziwe i psychologicznie wiarygodne a pozbawione rodzajowości, łatwo rozpoznawalne we współcześnie znanych nam kontekstach. Jedne mocne intelektualnie, inne gorące emocjonalnie.

Przestrzeń sceny jest pusta, jakby całkowicie stanowiła pole ekspozycji dla gry aktorów, z olbrzymim ekranem w głębi, na którym wyświetlane są zbliżenia osób, scen, ich wyimki, transmisje z innych miejsc w teatrze, ekspansywne pulsujące abstrakcyjne obrazy oraz tło do ukończonego obrazu namalowanego przez Siemiona (scenografia i kostiumy Łukasza Mleczaka). Studenci wnoszą na pewien czas krzesła, które ustawiają w jednej linii tak, by mogli usiąść przodem do widowni, jak w tradycyjnie wystawianych sztukach Czechowa. Ostatecznie wygląda ten układ jak na zebraniu terapeutycznym, którym w znacznym stopniu jest. Z boku umieszczono lustro dające zniekształcone odbicie rzeczywistości, która nie jest taka, jaką się wydaje być. Sztuka też jest odbiciem życia, pewną jego wersją. Nic nie rozprasza uwagi, bo cała skupiona jest na bohaterach, relacjach między nimi, na tym co mają do powiedzenia.

Interesujący jest pomysł, by rozpocząć i zakończyć sztukę performansem Kostii i Niny. A może wszystkie układy sceniczne bohaterów są performansami? Jakże są intymne i prawdziwe! Przejmujące, ostatecznie pozytywne. Bo choć poważne w treści odsłaniają proces twórczy, a to dowodzi, że sztuka jest idealnym katalizatorem uczuć, nastrojów, emocji, szansą do wypowiedzenia się, rozładowania napięcia, przepracowania tego, co artyści uznają za istotne. I jeśli nie od razu są tego pewni - szukają, ćwiczą, próbują. Aż się przybliżą do celu lub przy odrobinie szczęścia go osiągają. A wymaga to dyscypliny, wytrzymałości, poświęcenia, zdradzania najintymniejszej wersji siebie. Pracy, pracy, pracy. Układania nowych, współczesnych wersji postaci, obrazów, palimpsestów historii siłą woli, mocą wyobraźni, potęgą istoty siebie samych ze starych puzzli. Czy nie jest to program na całe życie? To artystyczne?

Julia Banasiewicz (narcystyczna Anodina, femme fatale jako matka, aktorka, kochanka), Aleksander Buchowiecki (zafiksowany lekarz, przyjaciel i rywal Sorina- co za dyg i pląs Dorna!), Maksymilian Cichy (hipochondryk Sorin, zwracający na siebie uwagę zdradzany mąż), Kuba Dyniewicz (artysta performer syn, potrafiący ostro sprzeciwić się matce-to chyba dojrzałość Kostii), Maja Kalbarczyk (siła spokoju smutku pewnej siebie afirmatywnej Poliny), Maria Kresa (labirynty samotności Mewy i Niny, dojrzewającej na oczach widzów aktorki), Kacper Męcka (ostentacyjna archaiczna męska wygoda-uległość Borysa), Tomasz Obiński (łagodna, ujmująca nieśmiałość zakochanego Siemiona), Magdalena Parda (smętny mrok uroku Maszy) - wszyscy przygotowani, charakterystyczni w swych złożonych, trudnych ale szczegółowo przemyślanych i cudownie zagranych rolach to już wiedzą. Wiedzą doskonale. Brawo! 

Jest w tym spektaklu mewa - origami, symbol-efekt procesu tworzenia, składania z dostępnej materii (tu np. z kartki wyrwanej z książki, może nawet dramatu Czechowa) metafory wybranej idei. Możliwa do wykonania praca przez każdego człowieka, która zaspakaja potrzebę realizacji dowolnego marzenia, celu. To nic, że niepozorna, dyskretna, ledwie zauważalna. No cóż, warto marzyć, warto śnić*. Warto zobaczyć i przemyśleć tę sztukę. Jest piękna, mądra, doskonała! Powodzenia:)




MEWA  ANTONI CZECHOW
na podstawie przekładu Agnieszki Lubomiry Piotrowskiej.

reżyseria: Katarzyna Minkowska
dramaturgia: Marta Lewandowska, Joanna Połeć
choreografia: Krystyna Lama Szydłowska
scenografia i kostiumy: Łukasz Mleczak
muzyka: Wojciech Frycz, Kuba Dyniewicz
światło: Monika Stolarska
asystentura: Maja Urbanek

OBSADA:
Julia Banasiewicz- Irena Anodina, aktorka, matka Kostii
Aleksander Buchowiecki- Dorn, lekarz
Maksymilian Cichy- Piotr Sorin
Kuba Dyniewicz - Kostia, artysta performer
Maja Kalbarczyk - Polina, żona Sorina
Maria Kresa - Nina, Mewa
Kacper Męcka - Borys, pisarz
Tomasz Obiński - Siemion, malarz
Magdalena Parda -Masza
Aktorzy zaangażowani w spektakl otrzymali warsztaty prowadzone przez Grzegorza Łabudę i Jakuba Margosiaka z Michael Chekov Acting Lab. Pozwoliło im odkryć nowe ścieżki do swoich postaci, otwierając przed nimi możliwości głębszego wniknięcia w role i poszukiwania w sobie postaci.
* ŻYCIE JEST SNEM Pedro Calderon
fot. Bartek Warzecha

środa, 1 stycznia 2025

SZTUKA WYWIADU TEATR POLONIA

 

SZTUKA WYWIADU to kolejna ważna wypowiedź artystyczna obchodzącego 80-te urodziny w 2024 roku wspaniałego, uroczego, cudownie młodego Jana Peszka. Spektakl objawia nam jego osobowość, temperament, a także sztukę aktorską - taki jej wyraz i formę, która jest wypadkową długoletniego doświadczenia, głębokiej wrażliwości, talentu, naturalnego instynktu artysty i w tym wypadku jego spektakularnej dyspozycji intelektualnej i fizycznej, choć nie odkryje do końca tajemnicy aktorstwa, fascynacji zawodem, źródeł napędu życia. Ogromna witalność, niesłychana żywiołowość aktora imponuje, a udzielająca się widzom energia zaskakuje swą siłą. Jakby wiek nie grał żadnej roli, a ciało było posłuszne każdej myśli, każdemu zadaniu, by móc je wykonać precyzyjnie, lekko, naturalnie, po prostu perfekcyjnie i w dodatku z radością. Jan Peszek reprezentuje ten poziom profesjonalizmu, który umożliwia mu sprostanie najbardziej wymagającym wyzwaniom, kreację chyba każdego możliwego bohatera. Spektakl bogaty w liczne i różnorodne metamorfozy sceniczne dobitnie tego dowodzi. Aktor w mgnieniu oka zmienia kostium, charakteryzację, tonację, tożsamość, emocje, nastrój. Jest nieprzewidywalnym żywiołem. Zaskakującym widzów ewoluującym bohaterem. Hipnotyzującym zjawiskiem. Jakby Jan Peszek przesyłał wiadomość, że należy nieustannie pracować, szukać, sprawdzać, mimo popełnianych błędów, porażek, ślepych uliczek. Aktywność, wynikająca z niegasnącej ciekawości życia, ludzi, świata hartuje wolę, znieczula wątpliwości, unieważnia krytykę. Bo daje dużo radości z możliwości wyrażania poprzez siebie obszarów nieznanych a właśnie odkrywanych.

Ilustruje to świetny scenariusz Jarosława Mikołajewskiego, złożony ze znanych fragmentów tekstów Witkiewicza, Gombrowicza, Leonardo da Vinci, czy utworów: MINETTI. PORTRET ARTYSTY Z CZASÓW STAROŚCI Thomasa Bernharda, SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ Brunona Schulza, „SCENARIUSZ DLA NIEISTNIEJĄCEGO, LECZ MOŻLIWEGO AKTORA INSTRUMENTALNEGO i SCENARIUSZ DLA TRZECH AKTORÓW Bogusława Schaeffera oraz ROMEO I JULIA (z kwestią Julii) i HAMLET (z monologiem Ofelii) Williama Shakespeare'a, które pozwoliły stworzyć interesujące kreacje w karierze aktora. Powstał kolaż - spójny, interesujący, zróżnicowany. Imponujący. Zwłaszcza, że dziennikarka Marii Seweryn oraz żona Małgorzaty Zajączkowskiej dopełniają jego, Jana Peszka, zamysł wyrażenia siebie na scenie, w ogóle w zawodzie, w kontaktach z ludźmi i mediami. Wszystkie te postaci pokazują, jak trudno jest mądrze zaspokoić ciekawość świata prywatnym życiem osoby powszechnie znanej. Aktor stara się, by nie zdradzić siebie, by nie spłaszczyć czy nie wypaczyć prawdy o sobie, o swojej sztuce, inspiracjach. Żona z dużą uważnością udziela informacji o mężu. Dziennikarka chce dotrzeć do tajemnicy fenomenu sukcesu artysty, do prawdy o jego pracy.

Dlatego spektakl porusza kwestie jakości wywiadu, stosunku do sztuki, do artysty, do profesjonalizmu, kompetencji i nastawienia dziennikarzy do osób, z którymi rozmawiają. Maria Seweryn gra dziennikarkę, która traktuje aktora z wielką atencją, szacunkiem, wręcz z uwielbieniem. Stawia się w roli wystraszonej, onieśmielonej, pozbawionej pewności siebie uczennicy uważnie wsłuchującej się w to, co aktor ma do powiedzenia. Jest ambitna, pragnie się rozwijać, doskonalić, pozwala więc mu decydować o czym i w jaki sposób chce mówić, jakby wywiad był jego kolejną kreacją. Poddaje się urokowi aktora, jak zahipnotyzowana śledzi jego kolejne wcielenia. Podobnie jak przybyli na spektakl widzowie. Czy żona, która wie o aktorze prawie wszystko i mogłaby ujawnić wiele intymnych szczegółów z jego życia prywatnego lub zawodowego, lepiej przeprowadziłaby wywiad? Być może, ale paradoksalnie nie byłaby chyba w pełni bezstronna, a więc wiarygodna. Żona Małgorzaty Zajączkowskiej jest idealną partnerką dla aktora. Ujmująca, pozostająca w cieniu, cierpliwa, wrażliwa, kochająca jest skarbnicą wiedzy o tej sferze życia aktora, która zazwyczaj pozostaje niedostępna dla zainteresowanych widzów a jednocześnie przykładem osoby, która jest oddanym przyjacielem, cierpliwym opiekunem i surowym strażnikiem dbającym o jego spokój, odpoczynek, dobrą kondycję.

O tym, że Jan Peszek czuje się na scenie jak ryba w wodzie, wie chyba każdy widz. Ale o tym, że zawstydza swoją imponującą wiedzą i doświadczeniem, intuicją, kondycją, energią życiową i sceniczną, która pozwala na zagranie wszystkiego, o czym może zamarzyć, już chyba nie każdy. Spektakl jest dowodem jego mistrzostwa. Głębokiej wiary w to, co robił przez całe życie, niezachwianej ufności w sens swoich zawodowych wysiłków, prób i eksperymentów. Surowy, monochromatyczny, precyzyjny, dzięki temu skupiony na tekście i kreacji postaci scenicznych spektakl -ze scenografią i kostiumami Jagny Janickiej, ze wspaniałą muzyką Wojtka Kiwera, z multimediami Pawła Nowickiego, z pietyzmem wyreżyserowany przez Błażeja Peszka, który też buduje światłem nastrój, odkrywa poetyczne obrazy-przestrzenie - konsekwentnie pokazuje trud poszukiwania i dochodzenia do doskonałości, która objawia się w wymowie prawdy gry aktorskiej. A jednak tak trudno ją obronić, nawet sztuką wywiadu. Naturalizm, autentyczność, szczerość łatwo można zniszczyć manipulacją, błędną interpretacją, poszukiwaniem sensacji. Dlatego wywiad, zarówno dla osoby, która go udziela, jak i dla dziennikarza, który go przeprowadza, jest wymagającą, trudną sztuką.

Jan Peszek, świadomy swego wieku i pewny, że nie ma szans wygrać z "gównem" tego świata, a "z rozmów powstają monstra", udzieli jeszcze niejednego wywiadu. Natomiast znając kwestię Schaeffera, że "życie jest takie właśnie-nieapetyczne, a oparte na apetycie" - zagra jeszcze niejedną rolę. Tak wiele ma do odkrycia, do zaoferowania. Tak wiele do przekazania. Do zrobienia. Przecież dla aktora "odpoczynek to najstraszniejsza rzecz".

Wielokrotnie padają ze sceny słowa : „niech Pani mi pomoże, ratuje mnie" jakby aktor grający w sztuce prosił nie tylko dziennikarkę i żonę, ale i każdego widza: „bądź ze mną, nie opuszczaj mnie, znajdź sposób na dotarcie do prawdy, jej obronę". Bo właśnie sztuka- zarówno jej tworzenie, jak i jej odbiór - daje nadzieję, energię, siłę. Szansę na zrozumienie świata, siebie, na poszukiwanie i znalezienie miłości, szczęścia, sensu. Życiowej równowagi. Spełnienia. Oferuje więc naprawdę dużo. Może nawet wszystko. Wszystko.



SZTUKA WYWIADU Jarosław Mikołajewski
Scenografia: Jagna Janicka
Kostiumy: Jagna Janicka
Muzyka: Wojtek Kiwer
Światło: Błażej Peszek
Asystentka ds. scenografii i kostiumów: Małgorzata Domańska
Multimedia: Paweł Nowicki
Realizacja światła: Adam Szadkowski
Realizacja dźwięku: Michał Suwiński

Obsada: Jan Peszek, Małgorzata Zajączkowska, Maria Seweryn

Fot. mat.teatru