Wyobrażenie, że rodzina tworzy najlepsze środowisko, które kształtuje i chroni, wychowuje i uczy, zapewnia szczęście jest mitem. W spektaklu Teatru Powszechnego w Warszawie pod tytułem CO GRYZIE GILBERTA GRAPE'A dom rodzinny drży w posadach, chwieje się, jest w poważnym kryzysie. Permanentnie. Bez końca. To miejsce przeklęte, od którego nie sposób się uwolnić, miejsce okrucieństwa i przemocy, agresji i tłumionej frustracji, nieodkrytej prawdy, źródło traum. Na pierwszy rzut oka niewidocznego cierpienia dręczącego wszystkich członków rodziny od wewnątrz. Wszystko za sprawą figury rodzica, w spektaklu jedni matki i ojca (idealny Michał Jarmicki)- słabości ich charakterów, braku przygotowania do wychowywania dzieci i radzenia sobie z problemami. Ale też braku profesjonalnego wsparcia z zewnątrz. Dorośli zawodzą-apodyktyczna matka z depresją ma potężną nadwagę, nie rusza się z miejsca, pokrzykuje i wymaga, ojciec popełnia samobójstwo, którego przyczyna pozostanie do końca tajemnicą. Ważne jest, jaki to ma wpływ na dzieci. One starają się sprostać wyzwaniom-opiekują się sobą nawzajem, szczególnie niepełnosprawnym bratem, chcą zrozumieć sytuację. Poczucie odpowiedzialności bardzo ich obciąża, sprawia ból, ubezwłasnowolnia. Opanowana, obowiązkowa, pracowita Amy byłaby wspaniałą matką ale gdy mówi o ciąży, wpada w panikę, jest przerażona. Ellen, młodsza siostra, mimo energii i kreatywności, zbuntowana, zaczepna, chce zwrócić na siebie uwagę prowokacyjnym zachowaniem i agresywnym, wulgarnym językiem, bo obsesyjnie boi się, że stanie się tak otyła jak matka, instynktownie zagłusza cierpienie psychiczne zadając sobie ból fizyczny(cięcia na przedramieniu). Gilbert z oddaniem opiekuje się bratem jak własnym dzieckiem, za którego niepełnosprawność się obwinia, tęskni za ojcem, z którym w snach rozmawia, którego tak bardzo nadal potrzebuje. Niepełnosprawny Arnie jest całkowicie zależny od innych, dysfunkcyjny społecznie ale potrafi swą uległością, ciepłem, wrażliwością wzruszyć. Ale też wyprowadzić z równowagi, doprowadzić do szewskiej pasji. Nikt tu nie ma własnego życia, nie zna życia bez rodziny. Nie marzy. Nie ma też odwagi odejść. Siły słabną, by walczyć, jakby z samobójczą śmiercią ojca pozostali przy życiu zakończyli ostatecznie też własne. Pozostało im tylko zrozumieć tchórzostwo, słabość ojca, dociekać przyczyn jego dezercji(nie pozostawił listu pożegnalnego). Ale tak to jest gdy siła bezsilności, uległości, rutyny pokonuje instynkt życia. A samobójstwo ojca, choć ma znamiona świadomego wyboru, jest kolejnym trudnym do zniesienia ciosem zadanym całej rodzinie. Prawdopodobnie było jedynym wyjściem dla Alberta. Ucieczką. Sposobem uwolnienia się od sytuacji, które go przerosły. Swym czynem jednak osłabia jeszcze bardziej tych, których winien był wspierać. Jego brak, bez względu na to jakim był ojcem i mężem, jest dojmujący.
Gilbert nie idzie na pogrzeb ojca jakby jego śmierci nie chciał przyjąć do wiadomości, jakby jej nie rozumiał, nie akceptował i wypierał. Teraz dzień po dniu po prostu musi nadal żyć, robiąc co należy pod presją despotycznej matki. Tresura wychowania robi swoje a jej zachowanie wymusza na dzieciach podporządkowanie i posłuszeństwo, akceptowane przez nie z coraz większym wysiłkiem, bo wymaga poświęcenia. Obowiązki rodzinne są poważnym obciążeniem, narzuconą odpowiedzialnością. Trudno znieść niepełnosprawność brata, zachowanie monstrualnie otyłej matki, poradzić sobie ze zranionym własnym status quo. Każdy tu cierpi na swój sposób. Ukrywa to, maskuje. Zasada mówiąca o tym, że co człowieka nie zabije, to wzmocni w tym wypadku nie działa. Raczej wzmaga samotność, osłabia wolę i radość życia, prędzej czy później prowadzi do agresji, przemocy, niszczy ducha, okalecza ciało. Wszyscy żyją życiem chorego, ułomnego, słabszego, nie swoim własnym. Na pomoc z zewnątrz nie mogą liczyć, bo rodzina z wszelkimi problemami pozostawiona jest tu sama sobie. Czy tak powinno być?
Dobrze więc, że temat zaburzonych relacji rodzinnych, opieki nad najbliższymi wymagającymi permanentnej uwagi, opieki, pomocy (chorzy, niepełnosprawni, dysfunkcyjni), obciążającej ponad miarę dorosłych a zwłaszcza dzieci, skutków nieradzenia sobie z problemami (bulimia, strata, stres, wycofanie, agresja, depresja) podejmuje Teatr Powszechny w spektaklu wyreżyserowanym przez Karolinę Kowalczyk, która z Natalią Królak z sukcesem zaadaptowała książkę Petera Hedgesa na potrzeby teatru. Niepokojąca, rozedrgana, mroczna muzyka Jakuba Buchnera oraz realistyczna scenografia i kostiumy (np. strażaka, przygotowane na urodziny Arniego dla rodzeństwa), Bartłomieja Dominika Bonawentury Kruka budzą grozę, zwiastują nadciągająca katastrofę. Adekwatne są fizyczne warunki i gra aktorów, co pozwala rozeznać, odczytać, zrozumieć subtelne komunikaty dręczenia ciała przez psyche, sytuację, w jakiej tkwią wszyscy. Alberta nie ma ale jego obecność wyrażona przez każdego aktora, członka rodziny, jest wyczuwalna. Czyn ojca jest olbrzymim obciążeniem. Nawet, jeśli nie był idealnym ojcem. W snach, wyznaniach chłopcy z nim rozmawiają. Z wędką w ręku, z poczuciem straty, z tęsknotą za nim. Indywidualnie, każdy po swojemu przeżywa żałobę, próbuje dociec, co i dlaczego tak naprawdę się stało. Ta tragedia ich przybija, budzi sprzeczne emocje. Jest próbą oswojenia z sytuacją, pogodzenia się z myślą, że mogą liczyć tylko na siebie. Zwłaszcza Gilbert. W tej roli Andrzej Kłak, o kruchej, delikatnej posturze młodzieniec, pokazuje trudności bycia kochającym bratem, posłusznym synem, odpowiedzialnym opiekunem. Dobrym człowiekiem. Jego bohater jest coraz bardziej wyczerpany. Smutny. Arnie Daniela Krajewskiego (aktor Teatru 21) tworzy postać szczególną. Intensywną, przejmującą. Wiarygodną nad wyraz, budzącą czułość i wzruszenie. Doskonale wizualizującą przyczyny zaangażowania członków rodziny w położenie jego bohatera. Obecność aktora angażuje emocje, pozwala odczytać wpływ na tych, którzy mają z nim kontakt. W sposób naturalny uzasadnia ich postawy, reakcje czyni bardziej zrozumiałymi. To bardzo dużo, bo teatr zazwyczaj komunikuje się z widzami zachowując bezpieczny dystans. Gra Daniela Krajewskiego burzy granicę umowności, daje uczucie niezwykłej autentyczności. Szczerości. Prawdy. Dlatego nie dziwi wycofana w głąb siebie Amy Aleksandry Bożek z twarzą ukrywającą emocje, ciałem napiętym jak struna, jej wybuch paniki na myśl o macierzyństwie. Przeraża jej lęk przed życiem, które może przynieść tylko same nieszczęścia, obowiązki, powinności, którym nie ma odwagi i siły sprostać. Dlatego nie dziwi też gwałtowność zachowania Gilberta, gdy wybucha gniewem, nie powstrzymuje wobec brata agresji, dopuszcza się rękoczynu. Nie dziwią prowokacje, bunt Ellen, w której rolę wcieliła się wspaniale dynamiczna, obiecująca aktorsko Natalia Lange.
Kompulsywność reakcji, działań jest tu symptomatyczna. Kieruje nią lęk przed tym czego się nie wie a jedynie przeczuwa. U źródeł jej jest strach przed bezsilnością czego się jest pewnym ale na co się nie ma wpływu. Prowadzi to do naginania się do życia bez siebie, niektórych do śmierci. Postępując słusznie, tak jak trzeba, bo nie można inaczej, doprowadza się do własnej dysfunkcji. Niewiadoma, co dalej będzie, we wszystkich z osobna rośnie, negatywne emocje się kumulują i każdy inaczej reaguje na samotność, bezsilność, udrękę. Nie znajduje pociechy, nie widzi nadziei na zmianę. Matka kompulsywnie je, zastyga w fotelu, ogląda telewizję, ojciec się wypisał ze wszystkiego (jak to ojcowie), Amy pracuje, Gilbert przejął rolę rodzica, Ellen okalecza się. Rodzina trwa kosztem jednostek. Dom się nieuchronnie rozpada. Wszystko, co najważniejsze jeszcze nie zostało odkryte, pozostaje dręczącą tajemnicą. Wszyscy starają się, robią co trzeba pod dyktando matki, wyroczni, tyrana. Bo muszą, bo tak trzeba. Bo nie wiedzą, że można inaczej. Tylko Arnie jest zawsze sobą.
Może po obejrzeniu tego spektaklu przyjrzymy się uważniej sobie, naszym relacjom z najbliższymi. Upewnimy się, że wszystko, co robimy, wynika nie ze zła konieczności, a z miłości, tej prawdziwej, głębokiej, przezwyciężającej wszystko, cokolwiek się zdarzy. I zniesie wszystko. A gdy trzeba, zachowamy się jak w ostatniej scenie Bonnie. Gdy uruchamia ją impuls, kieruje instynkt, prowadzi powinność, lęk o los syna.
CO GRYZIE GILBERTA GRAPE'A na podstawie powieści Petera Hedgesa
reżyseria – Karolina Kowalczyk
adaptacja – Natalia Królak i Karolina Kowalczyk
dramaturgia – Natalia Królak
scenografia i kostiumy – Bartłomiej Dominik Bonawentura Kruk
rzeźby – Julia Tymańska
muzyka – Jakub Buchner
superwizja procesu – Izabela Fornalik
konsultacje ds. cripu – Katarzyna Żeglicka
konsultacje ds. grubancypacji – Natalia Skoczylas
feedback ze strony Akademii Teatralnej – Wojciech Ziemilski
inspicjentka – Zofia Marciniak
głosy z offu – Barbara Wysocka (prezenterka wiadomości), Mateusz Łasowski (policjant)
obsada – Aleksandra Bożek, Michał Jarmicki, Andrzej Kłak, Daniel Krajewski (gościnnie, Teatr 21), Natalia Lange
Spektakl powstał w ramach projektu „Zmiana – Teraz!”, realizowanego przez Akademię Teatralną im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie.
fot. Marianna Kulesza
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz