DZIADY Mai Kleczewskiej, jakie są, z medialnego przekazu już wszyscy wiedzą. Oczywiście najlepiej ci, którzy spektaklu nie widzieli i protestują lub zakazują oglądania. No dobrze, ci, którzy obejrzeli, co zobaczyli, co poczuli? Przecież o czucie tu chodzi, co myśl rodzi, głównie taką, która czynem się staje, rzeczywistość burzy i światy kreuje. Pytanie spokoju nie daje, czy na jawie jest przeżywane to czucie, czy może w podświadomości, w intencji tylko. Otóż DZIADY tym razem to sen, w nim wędrówka, obserwacja, doświadczenie artysty, kobiety. Poety, któremu się wydaje, że wolą może coś zmienić w sobie, wokół siebie. Który wierzy w człowieczeństwo, w ludzi. W Boga, diabły i anioły. W to co zawsze kłębiło się w wyobraźni, a czego tak naprawdę nigdy nie było i nie ma. Z pamięci zrodzone majaczą pragnienia, iluzje o wielkiej władzy nad sobą, innymi i potędze spełnionego marzenia.
Tym bardziej dojmujące jest odczucie, że jest poszerza się pole samotności, ból egzystencjalny gęstnieje. Pozostaje jedynie człowiekowi współczesnemu przestrzeń osobistej, wewnętrznej wolności. Innej nie zna. Wiara człowieka nieustannie karleje. Słabnie. Restrykcyjnie stosuje zasadę ograniczonego zaufania. Nie da się więc myślą i wiarą tylko, zmieniać siebie i świata, obalać i wynosić trony. Pozytywne myślenie, chęci szczere, nadzieja, determinacja to stanowczo za mało.
Pierwsza scena DZIADÓW jest tezą, następne są dowodem, że ta teza jest z gruntu fałszywa. Tezę wygłasza duch tego spektaklu, Maria Janion:
"Człowieku! gdybyś wiedział jaka twoja władza!Kiedy myśl w twojej głowie, jako iskra w chmurze
Zabłyśnie niewidzialna, obłoki zgromadza,
I tworzy deszcz rodzajny, lub gromy i burze;
Gdybyś wiedział, że ledwie jedną myśl rozniecisz,
Już czekają w milczeniu, jak gromu żywioły,
Tak czekają twej myśli — szatan i anioły:
Czy ty w piekło uderzysz, czy w niebo zaświecisz;
A ty, jak obłok górny ale błędny, pałasz,
I sam nie wiesz gdzie lecisz, sam nie wiesz co zdziałasz...
Ludzie! każdy z was mógłby, samotny, więziony,
Myślą i wiarą zwalać i podźwigać trony."
Obrzęd dziadów, nie w kaplicy lecz przy stole, w ciemnościach gromadzi żywych i umarłych ale jedni i drudzy tkwią w stuporze ponadczasowości. Odrażający, brudni, źli są reprezentacją tego, co w narodzie jest lub traktowane jest jako najgorsze/narodowcy z polskimi zakrwawionymi flagami, żydzi, kibole, wykolejeńcy, Niewolnicy Maryi, przedstawiciel LGBT+, żołnierze Armii Boga, warszawscy powstańcy, cud dziewczyna w sukni z orłem robiąca sobie selfie /. Guślarz/wspaniały Feliks Szajnert/ nie panuje nad chaosem, linczem, obscenicznością, przemocą. Agresywna społeczność, która gwałci, poniża i wyklucza za nic ma wszelkie świętości, tradycję, porządek. Niemożliwe jest, by zatriumfowała tu myśl ważna, mądra, czysta. Sól ziemi, taki naród, niezdolny jest do wzniosłości. Konrad, słaba, chora kobieta, poruszająca się o kulach milczy, nic swoją obecnością tu nie zmieni. Nie jest w stanie. Kiedy nadzieja gaśnie, pozostaje tylko siła wyobraźni. W niej pojawia się bliźniaczy Konrad kobieta, jej alter ego lecz wolny/a, swobodny/a, zdrowy/a. Uzbrojony/a w kule- skrzydła, które go/ją unoszą, wspierają, bronią/Kaya Kołodziejczyk/.
To wieczne upokarzanie kobiet przełamuje ich postawa w scenie więziennej. Niepokorna, zaangażowana, harda. Zgromadzone w niejasnych okolicznościach/może po protestach, marszach, demonstracjach/, rozpamiętują cierpienie walczących, zesłanych. Zbuntowane, przejęte śpiewają: "Zemsta, zemsta na wroga, z Bogiem, albo mimo Boga". Mężczyznom w swej determinacji podobne pozostają ciepłe, przejęte, empatyczne. Mimo wszystko w więzieniu poniżone, pobite, zastraszone wydają się w swych działaniach bezsilne. Jakby kobiecość była synonimem pyrrusowego zwycięstwa, walki daremnej, przegranej.
W Wielkiej Improwizacji niepozorna, krucha kobieta, zastyga zanurzona w głębokich ciemnościach, oparta o kule. Jest jak malutki jasny punkt w pustce wszechświata lecz w swym człowieczeństwie przejmująca, wielka. Samotna, może rozmawiać tylko sama ze sobą lub Bogiem. To jest spowiedź szczera, intymne wyznanie, prośba-żądanie ciche i pokorne ale z pewnością siebie, poczuciem własnej wartości, stanowczością racjonalnych argumentów wypowiedziana przez osobę słabą, ułomną, której kobiecość jest największą siłą. Konrad jest tu też figurą ubogiego, skromnego, człowieka zawsze ignorowanego, wykluczanego, wykorzystywanego, potrzebującego pomocy, za którym chrześcijański kościół deklaratywnie zawsze się ujmował. Stawał murem, wspierał. Lecz Bóg milczy. Nikt nie odpowiada. Konrad mężczyzna/mocarz Gustaw Holoubek, wzruszający Jerzy Trela/ silny, równy Bogu swym doświadczeniem, determinacją, statusem, mądrością też nie uzyskał odpowiedzi na swe żądanie. Smutne to i przygnębiające, że człowiek w swej wędrówce po życiu, w swej walce, zawsze jest skazany tylko na siebie. Znikąd nie otrzyma wsparcia, tego co mu się należy. Pozbawiony złudzeń, zdradzony, wybucha złością, gniewem. Złorzeczy lecz najgorsza obelga, oskarżenie z ust jego nie pada.
Ale kościół, potężna bosko-ludzka instytucja, też zawodzi, rozczarowuje. W scenie egzorcyzmów, na tle monumentalnego piękna Mariackiego Ołtarza Wita Stwosza kobieta Konrad jest przez księdza/Marcin Kalisz, również w innych księży wcieleniach/ pobita, złamana, porzucona. Przygląda się bezsilnie gwałtowi kościoła na niewinności, która nie umie, nie może się bronić/widzenie Ewy/. Ta pycha, bezkarność instytucji, która krzywdzi, rani a powinna pomagać, chronić, zwłaszcza najsłabszych, szokuje. Społeczeństwo pozostawione w takich rękach, skazane jest tylko na siebie. Kościół ma ambicję wpływania na politykę/obrona Polski przed spiskiem europejskim/ ale proponuje nieskuteczny mesjanizm.
Także portret psychologiczny władzy, tyranii, patriarchatu ilustruje dobitnie, że wszelka walka ze złem jest skazana na niepowodzenie. Polacy nie są w stanie zwyciężyć z taką potęgą. Bogactwo, przepych, dominacja dworu, siła ambitnego Senatora/Imperatora, nowego wcielenia Cesarza Bonapartego/, w genialnej, finezyjnej, wyrafinowanej kreacji aktorskiej Jana Peszka, dowodzi, że wszystko mu wolno. Bezkarny, bezduszny, okrutny ma wsparcie cara, rząd dusz, talent od Boga. W furii cierpienia Rollisonowa/Agnieszka Przepiórska/- kochająca matka, bogobojna kobieta, słaby człowiek-rzuca się na niego, ale ślepa chybia celu. Przegrywa. Senator jest nietykalny, nie boi się, nie liczy z nikim i niczym. Mimo to śni o jeszcze większej władzy. Wdziera się w muzykę DON GIOVANIEGO zdeformowane brzmienie ODY DO MŁODOŚCI, hymnu Unii Europejskiej, sugerujące jego działanie. Zakłada laur na głowę, płaszcz podbity jedwabiem, staje na głowie, szaleje na parkiecie, błaznuje na balu. Może wszystko, jak biorący z niego przykład tańczący konformistyczny dwór, który zagłusza słowa, sens, zrozumienie tragicznej opowieści Adolfa/Maciej Jackowski/o Cichowskim, mimo że jest skierowana bezpośrednio do widzów. Błąka się Adolf po widowni, bezskutecznie szuka słuchacza, patrzy mu w oczy, nie znajduje jednak posłuchu. Nikt nie jest w stanie go zrozumieć. Zło triumfuje. Ton nadaje. Bez przeszkód formatuje rzeczywistość, przyszłość.
Maja Kleczewska , Łukasz Chotkowki i cały aktorski zespół Teatru Słowackiego zakwestionowali mit romantyzmu. Naznaczyli jego duch stygmatem bezskuteczności, słabości. Amputowali mesjanizm, przemilczeli uniesienie, wzniosłość, emocje. Odbija się w wielkiej tafli złotej sceny to, co nas nadal gnębi, zniewala i boli. Osłabia. Małość, marność, działanie prostych instynktów, nieskuteczność społecznych ruchów ma nowe oblicze wstydu, rozszerza się obszary bezsilności wobec triumfu zła, bezkarności władzy, grzechu kościoła/pycha, żądza, pedofilia, przemoc/. DZIADY pozostają żenującym snem o wielkości, horrorem Polaków przeżywanym na jawie. Nie mamy współczesnych tekstów dramatycznych, które by nas w końcu wyzwoliły z konieczności interpretowania na nowo dramatu romantycznego. Nie możemy się od tego uwolnić, nie mamy odwagi, by potraktować go jako spuściznę historycznego anachronizmu, byśmy o niej pamiętali, ale w jej duchu już nie majaczyli. W DZIADACH nie ma działania, ale chciejstwo strategii niemożliwych, skompromitowanych. Bolesna jest to nauka, gorzka lekcja przetrwania. Bo bez przyszłości, bez myśli, która by w czynie się spełniła. I tak narodem skłóconym, podzielonym tylko jesteśmy, echem przebrzmiałej romantycznej pieśni, fałszywej, ciągle aktualizowanej nadziei. Nadal nie wiemy skąd dokąd zmierzamy otumanieni złudzeniami. Pozbawieni pragmatycznej, silnie zakorzenionej w rzeczywistości narracji, mocnych argumentów, realnych, możliwych do wdrożenia w życie treści. Śnimy sen o wielkości bez przygotowania, bez planu, wartości. Bez oparcia w logice czystego rozumu. Ciągle w zaangażowanej wizji współczesnego artysty.
DZIADY Adama Mickiewicza w reżyserii Mai Kleczewskiej z dramaturgią współautora scenariusza Łukasza Chotkowskiego, w cudownej aktorskiej kreacji całego zespołu Teatru im. J. Słowackiego, ze scenografią Katarzyny Borkowskiej to dzieło wybitne. Zachwycające pomysłem interpretacyjnym, spójną kompozycją, urokiem plastycznych obrazów, celną obserwacją, silną, komunikatywną, mądrą wymową. Nie wierzcie więc malkontentom, fałszywym urzędnikom, tym, którzy spektaklu nie widzieli a najlepiej wiedzą. Obejrzyjcie, znajdźcie własną interpretację. Ufajcie sobie. Własnej wrażliwości, czuciu. Osądowi. On Was nigdy nie zawiedzie. Powodzenia:)
fot. Bartek Barczyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz