wtorek, 29 maja 2018

38.WST MURZYNI WE FLORENCJI TEATR NOWY PROXIMA W KRAKOWIE

MURZYNI WE FLORENCJI to spektakl bardzo mocny, niezwykle ekspresyjny, antywojenny, zbudowany na intymnych, ekshibicjonistycznych monologach członków chorwackiej rodziny w rozpadzie. Jedynie nienarodzone dzieci, bliźniaki, wykazują ludzkie odruchy solidarności, czułości, bliskości, potrafią normalnie rozmawiać ze sobą, co jeszcze dobitniej podkreśla brak więzi międzyludzkich w świecie już nie płodowym a rzeczywistym, gdzie wszyscy są w stanie wojny, skaczą sobie do gardeł, krzycząc, wrzeszcząc i warcząc komunikują swoje gorzkie, głębokie rozczarowanie i narastającą furię frustracji. Są na skraju załamania nerwowego. W klinczu niemożności. Niewydolni, wypaleni, niezdolni do ludzkiej komunikacji. Na haju maksymalnego wkurwu.

Najwyższej próby aktorstwo funduje widzom ekspresyjny występ o temperaturze i tempie stand- upu, podkręcając opresyjną, agresyjną narrację na gorące, wiecznie żywe tematy o aborcji, samotności młodych i starych, demonach wojny i pułapkach pokoju, rozczarowaniu życiem i biernym oczekiwaniu na śmierć, prostych potrzebach i marzeniach blisko spokrewnionych ale tak naprawdę obcych sobie ludzi, którzy nie radzą sobie z niczym, no może oprócz matki, żywicielki całej rodziny. Takie natężenie ekstremalnych emocji, żali, pretensji, roszczeń, oczekiwań jest trudne do zniesienia. Rozziew pomiędzy pragnieniem normalnego życia a spełnieniem potężnieje. Marzenie o spokoju, radości, szczęściu jest utopią. Tu nic nie jest normalne, zwykłe, w lekkim, przemijającym kryzysie. Triumfuje niejednoznacznie mroczne zło, bo człowiek, mały trybik w wielkim mechanizmie świata, daje się wkręcić, wmanipulować, jest słaby, bezbronny, bez wyobraźni, nie zna swej natury, nie wie czego chce i po co. Jest jaki jest: po prostu niedoskonały i w tej niedoskonałości szuka, błądzi. Prowokuje, by zwrócić na siebie uwagę. Nic z tego nie wynika, nic się nie zmienia. Jak był sam pozostawiony tylko sobie, tak pozostanie największym wrogiem samego siebie. Wojnę niesie w genotypie.

To smutne ale jednocześnie zabawne gdy dorosłych bronią w zaparte nienarodzone, kochające swych potencjalnych oprawców dzieci. Wzrusza instynktowne przytulanie się do siebie bliźniaków w sytuacjach trudnych, potencjalnie dla nich groźnych. Wzrusza moment gdy stają zgodnie przy swej matce, wspierając ją swoją obecnością. Ale nie ma nadziei, na widzów oczach dokonuje się wiwisekcja rodzącej się, narastającej, wzbierającej fali konfrontacji i napięcia, walki między tym, co ludzkie już od pierwszej chwili poczęcia aż po śmierć. Ale nawet wtedy nie ma pewności na święty spokój, wieczny spokój, bo grób może być sprzedany a szczątki sprofanowane. I tak z pokolenia na pokolenie przenosi się syndrom walki o dominację, władzę, szczęście, dziedziczy się traumę przegranych bitew, potyczek, niemożność spełnienia marzeń, nieumiejętność zaspokojenia podstawowych potrzeb.

Spektakl dowodzi, że życie to walka, nieustający sparing. Wojna. Tu wszyscy przegrywają. I ci podporządkowani, potulni, grzeczni, i buntownicy, uzurpatorzy, który się odważyli zaryzykować, przyjąć jej reguły gry. Wojna obnaża prawdziwą naturę człowieka. Pokazuje mu kim jest naprawdę. Do czego jest zdolny. Na co go stać. To okrutny proces bolesnego doświadczania siebie, bo nie może obejść się bez ofiar. A to pogłębia, poszerza pole walki, jej porażające skutki. I nasuwa się myśl, że walka nie hartuje, nie uczy a osłabia, niszczy. Degeneruje. Degraduje. Podobnie jak świadomość, kim się jest. Jakby nie było można wyjść poza własne ograniczenia. Jakby nie można było nigdy się wyzwolić, uciec i być naprawdę wolnym. Na każdym etapie życia a nawet po śmierci, bez względu na wiek, płeć czekają na człowieka zastawione pułapki przez niego samego. Nie ma szczęśliwego zakończenia, nie ma nadziei. Albo się ostro gra albo jest się użytym w grze. Innej ewentualności nie ma. Wyobraźnia nie ma nic do zaoferowania, do podpowiedzenia. Nawet Syn, który chce napisać książkę czuje się całkowicie pozbawiony inwencji. Nie ma żadnego pomysłu.

MURZYNI WE FLORENCJI to interesująca, wnikliwa, bliska życia sztuka, oparta na tekście Vedrany Rudan, doskonale wyreżyserowana przez Iwonę Kempę. Amplituda emocji rośnie z wyznania na wyznanie /jak na spowiedzi/ kolejnego członka rodziny, której szczerość i brutalna prawda łagodzona jest zabawnymi, lekkimi, błyskotliwymi komentarzami, dywagacjami, dociekaniami bliźniaków w łonie matki. Paradoksalnie, one są jeszcze wolne. To poszerzanie skali wydaje się nie mieć końca. Elektryzuje i wzmacnia napięcie. Dramatyzuje obraz rodziny uwięzionej w jej wnętrzu. Skazanej wyłącznie na samą siebie.

Brawa należą się wszystkim występującym aktorom. Mimo, że grają ludzi słabych, niedoskonałych, a nawet złych, w jakiś dziwny sposób pozyskują sympatię widzów. Dzieje się to za sprawą naszego rozumienia ich życiorysów, sytuacji, które ich ukształtowały, doprowadziły do punktu desperacji wywołującej albo wycofanie i milczenie, albo agresywną frustrację wyrażaną krzykiem, wyciem, wrzaskiem. Babunia Elżbiety Karkoszki oddała wszystko, co miała, teraz musi się podporządkować, bo jest zależna. Gdy dowiaduje się, że może sprzedać grób i zrealizować swoje marzenia, radosna, szczęśliwa rozkwita, młodnieje. Mądra jest po czasie, po szkodzie, choć domyślamy się, że i tak jej życie nie wyglądałoby inaczej, mimo otwartych, prowokacyjnych deklaracji, że dokonywałaby za młodu odmiennych wyborów. Jej córka Anny Tomaszewskiej, zmuszona trudną sytuacją finansową, już nie ma skrupułów, by brać z życia, wszystko co oferuje. A jednak podwójne życie niszczy ją i wykorzystuje, wyciska jak cytrynę. Brak kontaktu z mężem, złe relacje z dziećmi dobijają ją, nie ma siły, by walczyć. Robi jednak, co tylko może. Nieustannie tłumaczy, prosi, błaga, namawia, przekupuje i przeraźliwie wrzeszczy, krzykiem wyje. I cieszy się romansem z nieatrakcyjnym kochankiem. Lepsze coś niż nic. Z kolei jej córka to kobieta wolna, wyzwolona, ale niesamodzielna. Popełnia zbyt wiele błędów: nie studiuje, nie pracuje, ona, Chorwatka, chodzi z Serbem, będzie miała z nim dziecko/dzieci/ i ma przed sobą do podjęcia decyzję, czy je urodzić czy nie. Dramatyczna sytuacja. Jest o czym myśleć, bo dziewczyna nie wie, czy może liczyć na pomoc otoczenia czy tylko i wyłącznie na siebie. Martyna Krzysztofik jest znakomita w tej trudnej, złożonej roli. Pozycja mężczyzn jest znacznie lepsza, ale niewesoła. Maciej Sajur - Wujek, grający Syna, rozpieszczonego, niesamodzielnego zdolnego, zdrowego, silnego młodego chłopaka, który mając dobre wykształcenie/prawnik i informatyk/ chce zostać na przekór temu pisarzem, mimo że nie ma pomysłów, nie ma talentu, nie ma charakteru. Wraca do domu, uzależniony od mamusi, od rodziny, co o nim jak najgorzej świadczy. Ojciec Jacka Romanowskiego najpierw budzi współczucie, bo milczy pogrążony w depresji z powodu stresu pourazowego PTSD. Owszem jest nieszczęśliwy ale zgoła z przyczyn przerażających, nagannych. Cierpi nie z powodu przeżytej traumy ale dlatego, że nie może czynić zła. Wojna ujawniła mu jego naturę, której nie może zaspokoić, nakarmić. Kumuluje się w nim niebezpieczna frustracja, potężnieje niebezpieczny głód. Juliusz Chrząstowski ze Sławomirem Maciejewskim stworzyli fantastyczny super poważnie komiczny, ciepły, dowcipny, czule uszczypliwy tandem płodów, bliźniaków, który komentuje, poznaje świat, wspomaga siebie nawzajem i pomaga swojej scenicznej matce. To ta część życia, która jest jeszcze naiwna, niewinna, pełna serdeczności, miłości, bezinteresowności, nadziei. Choć instynktownie, silnie przeczuwa, przeżywa każde zagrożenie. Wszyscy, od nienarodzonych bliźniaków po seniorkę toczą ze sobą i z pozostałymi członkami rodziny wojnę. Nic dziwnego, że rozprzestrzenia się ona poza obręb osoby, domu, kraju.

Tak, to wspaniała, ekspresyjna gra aktorów uruchamia silne emocje, doprowadza widzów do maksymalnych przeżyć, wzruszeń. Spowodowała, że spektakl okazał się bardzo mocnym akcentem, udanie kończącym 38.WST.


MURZYNI WE FLORENCJI  Vedrana Rudan
reżyseria: Iwona Kempa

OBSADA:
Elżbieta Karkoszka, Anna Tomaszewska, Martyna Krzysztofik, Jacek Romanowski, Sławomir Maciejewski, Juliusz Chrząstowski, Maciej Sajur - Wujek

Teatr Nowy Proxima w Krakowie

premiera:5.11.2017

zdjęcie: 38.WST

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz