wtorek, 13 czerwca 2017

GORSET LESZEK MĄDZIK SCENA PLASTYCZNA KUL


Leszek Mądzik nie zaskakuje a kontynuuje. Wierny jest swojej estetyce. Potwierdza to GORSET, jego sztuka autorska oparta na budowaniu przekazu światłem, skrótem, nastrojem, ciałem aktorów. Obrazem kontemplacyjnym, nasączonym emocją, powściągliwością precyzji i ekstremalnym minimalizmem. To, co widzimy i czujemy, czego doświadczmy jest esencją na zadany przez artystę sobie i nam temat. 

GORSET, jak może się wydać, jest synonimem życia. Tego, co krępuje, ogranicza, narzuca formę i treść. Określa indywidualność, podporządkowuje powszechnie obowiązującej umowności. Jednocześnie jest wyrazem konieczności. Kompromisem, który zawsze w jakiś sposób splątuje wolność, ogranicza swobodę, dowolność. Gorset to jedyne słowo zasugerowane przez Mądzika wprost. Ukierunkowuje interpretację, nadaje wskazany sens scenicznym obrazom. 

A te są piękne. Malarskie, plastyczne. Czyste. Wysmakowane,  zredukowane do niezbędnego minimum. Światło rzeźbi, wydobywa i pochłania kształt kompozycji. Nastrój podbija muzyka. Nic nie ma szansy rozpraszać skupienia, burzyć koncentracji, neutralizować napięcia. Artyści robią wszystko, by przejąć władzę nad widzem. Na początku wchodzimy w mrok sali rozświetlonej tylko reflektorami skierowanymi w widownię. To resetuje pamięć oka, czyści spojrzenie, czyni je świeżym, spragnionym recepcji. Po chwili widzowie zapadają w całkowite ciemności, wytężają wzrok, który zaczyna dostrzegać majaczący, nieokreślony kształt, który zaczyna się przybliżać. Do końca pozostanie niejasne, czym jest matką, ziemią, łonem. Powoli odkrywa się leżące ciało w pozycji embrionalnej, objęte niezidentyfikowanymi rękami. Gdy wycofują się, człowiek leży niewzruszenie dalej.  Po czym znika wchłonięty przez swą macierz. Pojawiają się raz po raz ptaki, symbole życia, przepadają w plastycznej skale, która się wolno zaczyna oddalać, w ciemnościach zanurzać, by mogły się wyłonić  trzy ubrane, nieruchome postacie, stojące oddzielnie w gablotach, jedna przy drugiej. Mają zamknięte oczy, twarz bez wyrazu spokojną, pogrążoną we śnie, letargu lub zastygłą w śmierci. Zaczynają się poruszać, obracać wokół własnej osi, wyzwalać ze stylowych stylowych kostiumów. Prężą się i silą uwalniając się z ubrania jak z więzów. Po czym odpływają w nicość. Od czasu do czasu widoczny jest delikatny błysk, majaczący promień. Jak siła sprawcza, tchnienie, ledwie wyczuwalny wzrokiem powidok energii, mocy, pana życia i śmierci. I znów pogrążamy się w ciemności, w bezmiarze kosmosu. By zobaczyć delikatnie pojawiające się i potężniejące światło wytyczające białe ścieżki życia. A na niej jeden za drugim rodzi się człowiek i podąża do przodu. Nie za długo jest wolny, bo gdy tylko staje na nogi, musi zmagać się z ogromem swego przeznaczenia, które go przytłacza, nań napiera ciężarem trudnym do wyobrażenia, tajemnicą nie do przeniknięcia. Jak Syzyf prze do przodu, nie ustaje w wysiłku. I gdy tylko wykona kilka kroków, a trwa to mgnienie, przepada pochłonięty przez to, z czym się zmagał. Pozostaje mrok i pusta, choć świetlista droga. Za chwilę znów rodzi się życie i cykl się powtarza. Ze światłości w ciemność. Z ciemności w światłość. Z prochu w proch się obraca.

Jak w następnej scenie, gdy pojawiają się trzy trumny z niewidocznymi gołymi ciałami, bo osłoniętymi czarną folią każde. Całun zsuwa się najpierw z jednej postaci, która obróciwszy się na bok spada w niebyt grobu, przepada. To samo się dzieje z pozostałymi. Ciała pochłonęła ziemia. Cykl życia się zakończył. Po nim nastał mrok. Zapanowała ciemność. Kryje cały potencjał nicości, który znów może się przekształcić w jakąś formę życia. W gorset, w przymus, w konieczność przyjęcia formy. 

Można powiedzieć, że to nic nowego, że to plagiat z siebie samego, to znaczy Mądzik z Mądzika. Przewidywalne, nudne, oczywiste. Znane. Ja uznam to za atut. Za możliwość ciągłego obcowania ze światem sugestywnym, mrocznym, wysublimowanym. Ale dobrze znanym. Prostym ale intensywnym. Skondensowanym. Metaforycznym. Filozoficznym. Kontemplującym. Pięknie otwierającym się na tajemnicę ale i pilnie strzegącym jej istoty. Zobaczyć to niewypowiedziane, uwolnione z ciemności na mgnienie, choć tkwiące w gorsecie konwencji, warte jest podjęcia ryzyka, z którą wszelka twórczość, każda sztuka jest związana. 
GORSET
reżyseria, scenariusz scenografia: Leszek Mądzik
muzyka: Paweł Odorowicz

udział biorą:
Ewelina Grzechnik
Bartlomiej Ostapczuk
Katarzyna Ośko
Krzysztof Petkowicz
Jedrek Skajster
Paulina Staniaszek
Sławek Szondelmajer
premiera:16 grudzień 2016

Spektakl powstał we współpracy z Akademią Sztuk Pięknych w Warszawie oraz Warszawskim Centrum Pantomimy.

Gościnnie 9.06.2017 w Warszawie
zdjęcie: Scena Plastyczna KUL

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz