Obecność na spektaklu CENTRAL PARK WEST, mimo tematu zdrady, rozpadu związku, przenosi widza do strefy komfortu. Pod każdym względem. Czuje się to już po wejściu na widownię. Podczas szukania miejsc przyglądamy się scenografii Barbary Hanickiej, bo przyciąga uwagę swoim magnetyzującym luksusem. To mieszkanie amerykańskiej klasy średniej rozświetlone ciepłem koloru, miękkością linii przestrzeni i wygodnych mebli, z pięknym soczystością zieleni widokiem na Central Park West w Nowym Jorku, bo tu dzieje się akcja sztuki. Jesteśmy w bardzo prestiżowym, fascynującym, rozpalającym wyobraźnię miejscu.
Woody Allen napisał tekst, w którym każdy, nawet najpoważniejszy problem jaki się pojawia, potraktowany jest lekko, humorystycznie, komediowo, a wszelkie perypetie, zwroty akcji kończą się nadspodziewanie szczęśliwie. Wnikamy w życie bohaterów, którzy na naszych oczach dokonują zdumiewającej wiwisekcji. W efekcie widzimy, że najgorsze nawet przeżycia kończą tylko pewien etap, są ważnym, bolesnym, nieprzyjemnym doświadczeniem, ale fundują jednocześnie początek nowego, bardziej atrakcyjnego, satysfakcjonującego okresu w życiu. To rodzi nadzieję. Zmienia optykę postrzegania wszelkich problemów. Nastraja optymistycznie. Coś się kończy, by coś się mogło zacząć. Ta otwarta, ożywcza formuła postępowania w momencie kryzysu nie jest depresyjna a kreacyjna. Oto zdrada małżeńska, w dodatku jak się okazuje niejedna, wychodzi na jaw. Już nie można udawać, że nic złego w związku się nie dzieje. Ważne są przyczyny, ciekawe skutki procesu dochodzenia do prawdy obnażającego bohaterów, ich motywacje, sposób myślenia, to jak sobie radzą z emocjami, sytuacją.
Wszystkie postacie sztuki budzą sympatię, współczucie, zrozumienie. Są tak skonstruowane i nam przedstawione, że nie można pomyśleć o nich nic złego. Mimo popełnionych błędów, wszelkich niedoskonałości; charakterów, postaw, braku wyobraźni i czujności pozostają głęboko ludzkie, naturalne, stają się widzom bliskie. Może dlatego, że sytuacje sceniczne z życia wzięte odnoszą się do realiów, które są doskonale znane. Może dlatego również, że są grane przez lubianych aktorów. Joanna Żółkowska gra Phillis, kobietę dojrzałą, doświadczoną, inteligentną. Jej bohaterka jest wybitną psychoanalityczką ale będąc też zbyt pewną siebie, analizującą nieustannie innych osobą, ciągle zapracowana lekceważy zdrady męża, nie chce stawić mu czoła. Nie potrafi, a w końcu nie chce ratować związku, bo sprawy zaszły za daleko a tak naprawdę od dawna nic jej nie łączy z mężem. Zdrady urażają tylko jej dumę. Są policzkiem dla jej profesjonalizmu. Pomagała innym, sobie nie była w stanie. Żółkowska wchodzi w rolę gładko, jest swobodna, dominująca, apodyktyczna. Przekonująco traktuje wszystkich z góry, choć została mocno upokorzona. Zachowuje pozory, że kontroluje sytuację a przecież jej bohaterka tak naprawdę przegrała. Jej niewierny mąż Sam, prawnik gwiazd show biznesu, grany przez Wojciecha Wysockiego żyje własnym, niezależnym życiem. Robi, co chce. Wysocki gra człowieka sukcesu, mężczyznę z pretensjami do wszelkich podbojów, któremu żona się znudziła, spowszedniała, do niczego nie jest mu potrzebna. Przestał się z nią liczyć, przestał się nią interesować. Przyciśnięty do muru próbuje kręcić, kłamać. Jest arogancki, nieprzyjemny, cyniczny. W obliczu prawdy zrywa z nią brutalnie, bezceremonialnie, bez znieczulenia. Wysocki nie dokonuje w tej roli cudów. Gra zimnego seksoholika egoistę stereotypowo, bez niespodzianek, bez szarży. Carol, przyjaciółka żony, jedna z jego licznych kochanek, grana przez Małgorzatę Foremniak to stereotyp naiwnej, zakompleksionej, mało bystrej blondynki. Ma wygórowane ambicje, aspiracje, plany bez możliwości na realizację. Płytka, prosta, nieskomplikowana źle ocenia sytuację. Łatwo ją skrzywdzić, wykorzystać, oszukać. Tyle, że ona się tym za bardzo nie przejmie. Ma szczęście, że mąż Howard ją kocha. A może brakuje mu odwagi, siły, by prawdzie spojrzeć w oczy, bo ma mnóstwo problemów ze sobą samym. Piotr Gąsowski obdarza go swoją powierzchownością, która automatycznie sugeruje bezradność, zagubienie, ciapowatość. Howard na przemian zajada lub zapija swoje problemy, stara się ich w ogóle nie zauważać, a gdy to się nie udaje, lekceważy je. Wart jest swej żony, pozwala jej do siebie wrócić. Pozostaje do końca w tej swojej miernej pisarskiej aurze wyalienowanym, żałosnym, wzbudzającym jednak litość nieudacznikiem. Śmieszy i bawi publiczność. Wzbudza sympatię. Daje się lubić. Juliet Michaliny Sosny to najmłodsza kobieta w tym scenicznym zestawie. Była pacjentką Phyllis, jest ostatnią kochanką Sama. Sosna gra zagubioną w tym konflikcie dziewczynę, która dopiero szuka swojej drogi w życiu. Niedoświadczona, słaba, uległa pozwala wykorzystywać się przez mężczyznę, który jest o wiele starszy od niej i dominuje w tym bez przyszłości związku.
Odnieść można wrażenie, że Woody Allen każdą z postaci swojej sztuki obdarzył pewną dozą własnych lęków, obaw, neuroz. Phillis jako psychiatra, profesjonalnie przygotowana, skutecznie racjonalizuje stan rzeczy. Gdy się skupi, gdy chce potrafi bezbłędnie rozpoznać sytuację. Ale diagnoza jest dla niej niekorzystna. Pewnych rzeczy nie może zmienić: starzeje się, związek z mężem się wypalił, a trwanie w nim może ją tylko upokarzać, ośmieszać, kompromitować. Od takich kobiet mężczyźni o charakterystyce Sama -niezależni, wiekowi z rozbuchanym ego samcy Alfa, chcą się tylko uwolnić. Celem ich są niedojrzałe, naiwne, zagubione nimfetki, takie jak Juliet. Ważne jest ciało, świeży związek, gdy można tylko samolubnie brać, korzystać, smakować. Ciągle nowy materiał badawczy, terytorium do podboju. Im mężczyzna jest starszy, tym bardziej doświadczony, bezwzględny, cyniczny. Nie jest już wybredny, zalicza wszystko, co mu się nawinie, choćby to była irytująco naiwna Carol, bo się spieszy, bo jest coraz bardziej zachłanny, świadomy swojego starzejącego się ciała i zmniejszającej się atrakcyjności. Howard ma typowe cechy Allena artysty. Znerwicowany, w kryzysie twórczym, całkowitym rozmemłaniu i irytującej adecyzyjności. Pocieszny typ, męczący, ale którego pragnie się mimo wszystko ratować. Którego się lubi. W istocie sprytny, niegroźny dla siebie i innych manipulator, tylko inaczej niż Sam, czy inni mężczyźni.
Reżyserowi i aktorom udaje się wygrywać wszelkie zabawne sytuacje, podkreślić humorystyczne zderzenia osobowości postaci wynikające ze statusu, zajmowanej pozycji, płci, wieku, możliwości intelektualnych. Ale nie grają na szczęście Woody Allenem. Dostajemy komedię, odnoszącą się do naszej codzienności, z Freudem w tle z doskonałą muzyką w pięknym, nowoczesnym dizajnerskim opakowaniu, na doskonale czytelnym poziomie komunikacji. I z dystansem, który świadomie lub nie zachowują aktorzy do granych postaci. Co i nam, widzom, się udziela, bo przez cały czas nie mamy wątpliwości, że jesteśmy w teatrze. Nasze własne życie odsunięte na czas trwania spektaklu, czeka na nas cierpliwie. Nie wydaje się po tym seansie już tak groźne, trudne, nieznośne. Bo jak bohaterom sztuki i nam może się udać z każdej opresji wyjść na prostą, rozpocząć szczęśliwą, nową drogę życia. Powodzenia:)
CENTRAL PARK WEST Woody Allen
tłumaczenie i reżyseria - Eugeniusz Korin
scenografia - Barbara Hanicka
obsada:
Phyllis - Joanna Żółkowska
Carol - Małgorzata Foremniak
Sam - Wojciech Wysocki
Howard - Piotr Gąsowski
Juliet - Michalina Sosna
Sztuke oceniam na 3, w 6 stopniowej skalii. Pierwszy akt bardzo kiepski, malo smieszny, dopiero w drugim akcie mozna bylo sie troszke posmiac.
OdpowiedzUsuń