WSZYSTKO O MOJEJ MATCE jest nie tylko tytułem filmu Pedro Almodóvara ale też bardzo osobistą, intymną, ekshibicjonistyczną wypowiedzią Michała Borczucha, reżysera, i Krzysztofa Zarzeckiego, aktora. Obu łączy wspólna praca artystyczna w teatrze, przyjaźń oraz to, że są mężczyznami w wieku 37 lat, których matki-Zofia Borczuch i Krystyna Zarzecka- umarły na raka; pierwszy gdy miał 7, drugi 19 lat. Powstała subtelna, trudna, podstępna impresja o ocalaniu pamięci o matkach i ich życiu, o czasie utraconym przywracanym na scenie w teatrze poprzez sztukę i nadal towarzyszące temu procesowi oswajanie się z ich śmiercią. Jakby nadal nie pogodzili się, nie zaakceptowali, że jest to fakt nieodwracalny. Borczuch z Zarzeckim prowadzą grę z samymi sobą, z aktorkami, z widzami. Zdecydowali się na ryzykowny i odważny akt zawierzenia sztuce, która pozwala rekonstruować przeszłość, przywracać pamięć, wizualizować hipotetyczne sytuacje/matka Borczucha w wieku 65 lat/. Umożliwia szukanie w każdej kobiecie swojej matki/tu w aktorkach/, jest próbą wydobycia z nich uczuć, myśli, informacji, które byłyby tożsame z tym, co mogłyby czuć, myśleć, robić kiedyś, teraz, w przyszłości ich matki.
Czy można opowiedzieć wszystko o swojej matce? A może opowiadając o niej więcej się odkrywa o sobie? To, co przedstawia swoją inscenizacją Michał Borczuch dowodzi, że nie jest łatwo młodemu mężczyźnie, który ma tyle samo lat co jego matka w chwili śmierci, mówić o niej. Reżyser osobiście uczestniczy w spektaklu. Rodzi to dodatkowe napięcie, uwiarygadnia jego relację. Był dzieckiem, niewiele pamięta: rozkład mieszkania, linoleum, ulubiony kolor swojej mamy, niebieski. Nawet nie jest do końca pewien, czy tak naprawdę pracowała w fabryce perfum MIRACULUM. Choć film wideo pokazuje, jak jest niszczona. Może właśnie tak brutalnie czas unieważnia pamięć. Borczuchowi brakuje bezpośrednich wspomnień dotyczących relacji z matką, informacji o niej. Wszystko, co odtwarza, pamięta jest mgliste, niepewne, szczątkowe. Hipotetyczne. Zofia Borczuch pozostanie bohaterką jego fantazji, wyobrażeń i tęsknoty za czasem z nią utraconym. Krzysztof Zarzecki na pewno więcej pamięta, ale emocje związane z maturą, chorobą i śmiercią matki zaburzają jego obraz wspomnień. W spektaklu cielił się w rolę reżysera i w każdej z kobiet, która uczestniczy przy realizacji tego projektu, szuka cech swojej matki. Buduje sceny, sytuacje przywoływane z pamięci. Jeszcze raz przepracowuje to, co się wtedy wydarzyło. Wspólnie rekonstruuje z aktorkami ubranymi kolorowo, w szpilkach jak w filmach Almodóvara metaforyczną scenę grzybobrania, sceny w garderobie, włącznie z tą gdy układa Halinę Rasiakównę na kozetce jak matkę w trumnie. Dzięki teatralności każda z nich pozbawiona jest sentymentalizmu, ckliwości, przygnębiającego smutku. Odczuwalna jest nostalgia za szczęśliwym dzieciństwem, przeszłością, być może tęsknota za matką. Zarzecki tańczy z każdą z aktorek. Próbuje uzyskać od nich informacje, jak by się zachowały w określonych sytuacjach, pyta o reakcje, myśli, postawy. Więcej w tym marzenia, potrzeby wizualizowania, bycia z matką niż twardych o niej samej faktów. Jeśli się pojawiają, to syn je kwestionuje lub zmienia, poddaje je w wątpliwość, mówi o nich lekceważąco. Aktor, mimo powściągliwej gry, usilnych starań zachowania dystansu, bardzo przeżywa to, co się na scenie dzieje. Emocji nie udaje się mu ukryć.
Trudno powiedzieć, co ostatecznie dla Borczucha i Zarzeckiego wnosi ten projekt o ich matkach. Pierwszy ją ledwo pamięta, drugi jakby nie chciał pamiętać. Boli i niepamięć, i pamięć. Nie ma ekwiwalentu dla tego rodzaju straty. To, co udaje się im odzyskać, pozostanie namiastką, grą, bolesną świadomością, że prawdopodobnie niczego więcej się już nie dowiedzą, nie przeżyją, nie dopełnią. Nie zapytają u źródła. Pozostaje sfera wyobraźni, marzeń, pragnień. Sztuka ją wyczarowuje, w jakiejś mierze spełnia, rekompensuje, ale też życie samo w sobie. Pięknie się kończy spektakl relacją aktorki w ciąży z Los Angeles. Jakby cała opowieść wracała do punktu wyjścia; przygotowań do narodzin, co też jest jej pomysłem na kreację w tym projekcie o matkach. Zwycięża odradzające się życie. Nadzieja, optymizm. Trzeba patrzeć z ufnością w przyszłość.
W wyniku pracy nad projektem powstał oryginalny tekst Tomasza Śpiewaka. Spektakl jest niezwykły ze względu na temat i jego oprawę oraz sposób tworzenia jego ostatecznego kształtu. W surowej, prawie pustej przestrzeni stoją trzy nieokreślone konstrukty, budowle. Szare, monochromatyczne pozwalają ożywiać obrazy. Wokół nich rozsypany jest grafitowy piasek. Jakby wizualizacja życia obróconego w pył/"Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz"/. I tylko z boku, wstydliwie, ukradkiem, niewidoczne dla wszystkich, pokazują się stare, zaprzeszłe zdjęcia. Z przeszłości niewiele pozostaje: okruchy, strzępki, fragmenty, sceny. Królową życia pozostaje PRZYSZŁOŚĆ.
Spektakl- kontrowersyjny, autorski, trudny do zagrania również niekoniecznie jasny, komunikatywny w odbiorze dla widzów- jest wynikiem bardzo ciężkiej pracy całego zespołu. Działa nie tylko ze względu na efekt całości i jego wymowę ale dzięki wspaniałemu aktorstwu, zaangażowaniu cudownych, zdolnych, mądrych aktorek, które zechciały wnieść do projektu bardzo wiele od siebie. Był na pewno trudnym wyzwaniem ale chyba i realizacją marzeń, by móc razem współtworzyć kształt ostateczny dzieła. Dla każdego artysty jest to ważne. Twórcom udało się z sukcesem uchwycić proces zacierania i przywracania pamięci. Jej działanie. Wpływ na nią tego co się przeżywa z różnych perspektyw. Sztuka umożliwia przybliżenie się do prawdy, która jest dla Borczucha i Zarzeckiego ważna ale też ujawnia, że jest ta prawda w jakiś naturalny sposób nieuchwytna. Pozwala zrozumienie tego, co się wydarzyło, wyzwala uczucia z tym związane. Na pewno w jakimś stopniu porządkuje przeżycia, określa więź, przeszłe relacje z ich matkami.
Kłopot z tak osobistymi, intymnymi wypowiedziami artystów, mimo że są ujęte w formę sztuki, wynika stąd, że z jednej strony niwelowany jest dystans, z drugiej tworzy się go a priori. Powołano do życia publiczną wypowiedź, która w pewien sposób pozostaje nietykalna. Nie do ocenienia przez kogokolwiek. Bo jest lub może być dla Borczucha i Zarzeckiego zbyt bolesna. Może krzywdzić, zadawać cierpienie. Być niesprawiedliwa. Trudno obserwatorowi ocenić, co jest prawdą a co zmyśleniem, fantazją na temat. Mimo stosowanych środków, sugestii, informacji, zastrzeżeń. Nie można oddzielić emocji Borczucha i Zarzeckiego od emocji aktorek, jeśli nawet są tak doskonałe jak Halina Rasiakówna i mogą zagrać wszystko, nawet nogę stołową.
Można odnieść wrażenie, że w obszarze sztuki wszystko jest na sprzedaż. Na przykład wszystko o swojej matce. Ekshibicjonistyczne wszystko o sobie. Bo spektakl zawsze jest produktem, za który widz płaci konkretną cenę. To by było proste, łatwe, oczywiste gdyby nie te emocje, które wyzwala. Gdyby nie te myśli, które pobudza. Gdyby nie tą pamięć, którą przywraca. Pamięć o mojej matce.
Zawłaszczam scenę grzybobrania w namorzynowym czy bukowym lesie, obrazy w kolorze błękitu pruskiego, wizję z dr. LOVE, mądrości o odzyskiwaniu radości życia, próbowania czegoś nowego, ucieczkę od rutyny i nudy, itd. -teraz już i moje osobiste fantazje, w których czuję się szczęśliwa, bezpieczna. Nietykalna. Wolna od dotyku śmierci.
WSZYSTKO O MOJEJ MATCE
Reżyseria: Michał Borczuch
Tekst, dramaturgia: Tomasz Śpiewak
Scenografia: Dorota Nawrot
Muzyka: Bartosz Dziadosz Pleq
Reżyseria światła: Jacqueline Sobiszewski
Multimedia: Michał Dobrucki
Obsada: Dominika Biernat, Iwona Budner, Monika Niemczyk, Marta Ojrzyńska, Halina Rasiakówna, Krzysztof Zarzecki, Ewelina Żak
Głos: Barbara Kinga Majewska
Produkcja: Teatr Łaźnia Nowa
zdjęcie: Klaudyna Szubert
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz