wtorek, 10 stycznia 2017

ŚLUBY PANIEŃSKIE TEATR NARODOWY



ŚLUBY PANIEŃSKIE hrabiego Fredry przemawiają do nas współczesnych w Teatrze Narodowym ludzkim, zrozumiałym językiem. Komunikatywność i piękno obrazu to wielka wartość tego przedstawienia, które już tyle lat jest na afiszu. Nic dziwnego, w ogóle się nie starzeje. Nadal bawi publiczność. Wprowadza ją w doskonały humor, tworząc przyjazny nastrój  dla międzypokoleniowej rozmowy, miłosnych manewrów, ślubów panieńskich, męskich powinności i ambicji, realiów życia w czasach bardzo odległych ale w jakiś cudowny sposób nam bliskich. Stare prawdy o naturze ludzkiej są nadal aktualne. Zdumiewają mądrością, przenikliwością i dbałością o to, by marzenia się spełniały, a każdy znalazł szczęście na jakie zasługuje. 

To sztuka krzepiąca, zabawna, lekka. Artystycznie wysmakowana. Za sprawa scenografii, która jeszcze przed rozpoczęciem spektaklu przenosi nas w klimaty starego polskiego dworku, sytuuje akcję na zielonej, soczystej, prawie pachnącej  trawie, gdzie stoi solidny drewniany stół z krzesłami, w rogu bryczka.  Bohaterowie toczą swe rozmowy wkładając  do słoików zielone ogórki, pachnący czosnek. Panuje familijna atmosfera. Czas gier towarzyskich, miłosnych podchodów młodych, którzy sporo już o życiu wiedzą, twardo, świadomie, z pasją o swoje walczą. Gra aktorska jest wyśmienita. Każdy tworzy charakterystyczny, wyrazisty, perfekcyjny portret swojego bohatera. Prawie przerysowany, granicznie dookreślony. Trzeba przyznać, że bardzo pozytywny, dający się lubić od pierwszego wejrzenia. To własnie jest przesądzające o optymistycznym przekazie tego obrazu: każda przeszkoda pomaga zdobyć wymarzonego partnera, każda wada okazuje się atutem. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Co bohaterów nie osłabi, to ich wzmocni, na prostą, właściwa drogę wyprowadzi, zakończy perypetie, panieńskie bunty happy endem. I to jest bardzo krzepiące. Przywraca wiarę w ludzi, dobry los, szczęście. Umiejętność kształtowania relacji, obracania niepowodzeń na korzyść, dla spełnienia, brylowanie w przeciwnościach, które ludzie sami sobie stwarzają, naprawianie błędów, które sobie fundują jest nie do przecenienia. Pokazuje pozytywny aspekt intrygi, manipulacji, podstępu, która przywraca spokój, równowagę w relacjach międzyludzkich. Podkreśla wagę znajomości ludzi, ich potrzeb, możliwości, oczekiwań, marzeń. Działania dla dobra człowieka, rozwiązywania problemów, sytuacji kryzysowych, w które sam się wplątuje, życie, które nieuważnie sobie komplikuje, sprawy wikła.  

Ta jasność motywacji bohaterów, dokładne rozpoznanie przyczyn, dla których postępują wbrew lub przeciw sobie jest bezcenna. Odkrywa potrzebę rozmyślnego ingerowania w przebieg zdarzeń, moderowania postępowania wbrew wyznawanym zasadom, przyjętym wartościom i naturze dla właściwego pokierowania losem. Uzmysławia zasadność naginania faktów, dopuszcza konieczność ingerencji dla osiągnięcia zacnego celu. Gdy intencje są uczciwe i szczere. Dążą do triumfu dobra i prawdy. Bo w miłości i na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone. A tu jest zabawna, przekorna, niewinna kumulacja. Jest i miłość, i prowokująca wyzwania wojna. Walka, która tylko wzmaga uczucia, podbija emocje. Czyni rozpoznanie, porządkuje i przywraca wszystko na swoje miejsce. W swym klasycznym, przejrzystym, klarownym wymiarze. 

Pani Dobrójska Katarzyny Gniewkowskiej, piękna, zmysłowa, zna swoje miejsce ducha opiekuńczego, kobiety jeszcze z ambicjami /też matrymonialnymi/. Ale czujna, zaangażowana w sprawy młodych postępuje z wyczuciem, taktem, potrafi się wycofać, ukryć swe prawdziwe uczucia. Aniela Patrycji Soliman jest delikatna, subtelna, prostolinijna, krucha, zdominowana przez Klarę, onieśmiela. Doskonale niuansuje sytuacje, gdy musi postępować wbrew sobie, przeciw własnej naturze.  Gdy winna jest zgodnie z przyrzeczeniem nagiąć własny system wartości. Uruchamia cały arsenał drobnych zachowań, które uwiarygadniają i sygnalizują jej wewnętrzną walkę ze sobą.Piękna rola. Klara Kamilli Baar-Kochańskiej to silna, bezpośrednia, harda młoda kobieta, z doświadczeniem obcowania z przewrotną naturą mężczyzn. Nieufna, podejrzliwa, czujna stawia opór i niewiele brakuje, jak straciłaby szansę na szczęśliwy związek. Mocno stojąca na ziemi realistka sama wpada we własne sidła ale wszystko się dobrze kończy dzięki intrydze Gustawa Marcina Hycnara. Ten jest bystrym, sprytnym, zręcznym graczem. Błyskotliwym inteligentem. Dostaje, co chce. Przy czym bawi go zdobywanie wyznaczonych celów. To prawdziwy mężczyzna, wydaje się, że bez wad, które spowodowałyby, że go przestaje się lubić. Nie jest doskonały ale ta niedoskonałość jest zaletą, atutem, siłą. Jego znakiem szczególnym czyniącym go wyjątkowym. Kocha szczerze, mocno. Wie czego chce, na co go stać. Z łatwością kieruje poczynaniami innych ludzi, celnie ich ocenia, zręcznie manipuluje. Jego wrogiem jest nuda. Ale spokojnie, zna siebie jak zły szeląg. Jest nadzieja dla potrzebujących jego pomocy. Co czyni go użytecznym. Grzegorz Małecki to Albin grubo przerysowany, przedobrzony. Jakby ta rola aktora już znużyła lub była zbyt łatwa, zbyt prosta dla niego i czujemy jak się nią bawi, jak szarżuje ponad miarę. Ale to się podoba, nawet bardzo. Ten gest pozdrowienia, ta lekkość, wahanie nieśmiałego, wycofanego, wstydliwego, nieporadnego amanta. O takim wiernym, oddanym, zauroczonym swoim obiektem uczuć każda kobieta marzy, dlatego bohater Małeckiego jest uroczym, upragnionym obiektem pożądania. Przy dzisiejszym deficycie okazywania zainteresowania, przywiązania do kochanej osoby budzi sympatię. Przesłodzona rola, ale wpisuje się w tę inscenizację doskonale. Jan Englert jest genialny. Gra genialnie i reżyseruje genialnie. Gra Radosta, starsze, dojrzalsze wcielenie Gustawa, którego uwielbia, hołubi, chroni. Mądry, doświadczony życiowo przygląda się młodym. Jako reżyser bez wstrząsu, rewolucji pozwala ŚLUBOM pozostać ŚLUBAMI Fredry. Jest wierny autorowi, z szacunkiem, maestrią i znawstwem interpretuje tekst, z czułością, taktem, mądrością go wystawia. Odsłaniając przed nami jego walory, wagę, sens, wynosi ją ponad ograniczający ją czas. 

Tak, że trudny wiersz Aleksandra Fredro wybrzmiewa lekko, naturalnie, współcześnie. Pięknie. Bawi, uczy, zachwyca. Jakby się w ogóle nie zestarzał, nie zużył, a jego potencjał nie wyczerpał. To możliwe jest dzięki wielkiej sprawności warsztatowej, miłości do sztuki. Radości, jaką w artystach wyzwala. Dzięki temu i widz jej doświadcza, silnie ją czuje. Lata mijają, krytyka recenzji sztuki blaknie, a Fredro w swej sztuce nadal żyje.  Reanimacja interpretacyjna, adoptująca do współczesności klasykę cudownie działa. Bez rewolucji, bez drakońskich zmian, ingerencji. Łagodnie, zabawnie, swobodnie opowiada o magnetyzmie serc z ciężko wypracowanym happy endem. 





ŚLUBY PANIEŃSKIE  ALEKSANDER FREDRO

reżyseria: Jan Englert
scenografia: Barbara Hanicka
muzyka: Leszek Możdżer 
światło: Mirosław Poznański

obsada: 
Jan Englert, Katarzyna Gniewkowska, Patrycja Soliman, Kamilla Baar-Kochańska, Marcin Hycnar, Grzegorz Małecki, Czesław Lasota, Anna Gryszkówna/Dorota Rubin

premiera: 21.04.2007

zdjęcie: Stefan Okołowicz








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz