Niełatwo ogląda się ten spektakl. Te trzy sceny jak trzy stany nieświadomości. Należy być od początku bardzo skupionym, bo grozi nam dezorientacja. Nic nie jest jasne, proste, oczywiste. Za sprawą konstrukcji budowanych wypowiedzi. Nie podlinkowanych jasno napięć. Z powodu poszarpanych zdań, niejednoznacznych interakcji. Nieoczywistych postaw. Chaosu, szumu informacyjnego. Zagubienia ducha w samotnym, niezaspokojonym ciele.
Na scenie statycznie uwięzione dwie pary kipią podskórnym napięciem a między nimi, w centrum ich kolega deklaruje w ramach demokratycznych, wolnych zasad swój kontrowersyjny wzór do naśladowania, Osamę bin Ladena. Dwa zaburzone, nie potrafiące się ze sobą porozumieć, dogadać, zaspokoić światy kobiet i mężczyzn jednoczą się, spajają, by stać się katem. Wspólny kolega to łatwa ofiara. Nieprzypadkowo inny, kontrowersyjny, trudny do zrozumienia przez środowisko, bo w swym uzasadnieniu głosi, że terrorysta jest dla niego bohaterem, jego działalność jest fascynująca i dlatego go podziwia, utożsamia się z nim i jego systemem wartości. Tym samym staje po stronie nieakceptowanej przez otoczenie mocy zła i wszystko, co się wydarza niepokojąco złego w okolicy jest mu przypisywane/pożary, włamania/, bo myśli i głosi otwarcie inaczej niż wszyscy. Chłopiec staje się katalizatorem nienawiści, lęku, obsesji na temat terroryzmu. Doprowadza samym swym istnieniem do eksplozji emocji, rozładowania frustracji, dokonania odwetu i zemsty na świecie za traumy przeszłości, pustkę egzystencji, pozór istnienia. W sposób tragiczny wizualizuje triumf ignorancji i bezmyślności w furii nakręcającej się nienawiści. Pęczniejących niezaspokojonych potrzeb. W intensywności ekstremalnej gdy kumulowana krzywda, szczelnie skrywane cierpienie, sztucznie tłamszona ekspresja uczuć, nieumiejętność radzenia sobie z nimi doprowadza do brutalnej, wzajemnie podkręcanej przemocy. Ta jest okrutna i niepotrzebna, wydaje się absurdalna. Haniebna. Ale skutecznie rozładowuje napięcie. Przynosi ulgę. Daje pozorne wytchnienie, bo po przesileniu następuje ochłonięcie, by dać szansę refleksji, co tak naprawdę się wydarzyło, co się stało. Indywidualnie już, osobno. Na własny tylko rachunek. Ale zbrodnia otępia, udziwnia jeszcze bardziej. Nic nie dzieje się bezkarnie, choć o karze konkretnej nie ma tu mowy. Dokonany czyn linczu jakby wypala do cna człowieczeństwo w sprawcach. Pozbawia ich nadziei, radości życia. Zło nie może obrócić się w dobro. Tylko znieczula jeszcze bardziej i bardziej. Otumania, uzależnia od przemocy. Bohaterowie przekroczyli granicę. Każdy na swój sposób. I ten, który uderzał, i ten który podżegał i ten który patrzył, nie sprzeciwiał się. Nie ratował ofiary, nie ratował siebie.
HATE, bohater naszych czasów, niezrozumienie, zagrożenie w morzu wulgaryzmów, ignorancji, własnych psychologicznych splątań i ograniczeń jednoczy stadne, podjudzane strachem zachowania wyzwala negatywną energię, która uderza na oślep w ofiarę nie za faktyczne, prawdziwe czyny ale prawdopodobne projekcje. Nie chodzi o konkretne szczegóły, jasne powody, zarówno przyczyn jak i skutków a o ogólne mechanizmy zachowań stadnych. W istocie nieważne jest kto kogo konkretnie, z jakiego osobistego powodu krzywdzi i jak ostatecznie radzi sobie z konsekwencjami tych czynów. Nieważna jest wymierna kara dla sprawców. Pytanie podstawowe brzmi: jak mogło w ogóle do tego dojść w warunkach dojrzałej demokracji, otwartego, szerokiego dostępu do wiedzy, informacji, zasad działania prawa, współżycia społecznego. Problem polega na tym, ze w okolicznościach zagrożenia-faktycznego czy jak w tym przypadku domniemanego- rozum usypia, dominować zaczyna w ludziach zwierzęcy instynkt podporządkowujący sobie wszystko. Dąży do usunięcia innego, obcego, nie pasującego elementu do schematu, standardu, stereotypu. Logika zagrożenia ogranicza się do prostych, elementarnych argumentów, zasad, działań. Nie liczy się z logiką rozumu i doświadczenia. Wypiera ją, zagłusza.
Przekaz sztuki nie jest czytelny od razu. Dojrzewamy do niego wraz z rozwijającą się akcją. Wymaga przemyślanego, perfekcyjnego zgrania aktorów, skomponowania kompatybilnych środków ekspresji, adekwatnego tempa, rytmu. Formy. Fizycznie bohaterowie są dla siebie i dla nas tuż, tuż, przejrzyści ale mentalnie i funkcjonalnie zaburzeni, nieuchwytni. Kamuflują się przed światem, przed sobą. Obserwujemy to atak to obronę przed partnerem. Trudne interakcje. Wyczuwamy ciągle pogłębiający się dystans. Tajemnicę. Wszyscy są razem ale samotni, odrębni, zagubieni. Poza zasięgiem zrozumienia. Bezskutecznie próbują nawiązać kontakt, bliskość, intymność. Błądzą, ścierają się, nie osiągają celów, nie zaspokajają potrzeb. Rośnie w nich strach. Pęcznieje poczucie zagrożenia. W momencie kulminacji fantastycznie się zgrywają. Są skuteczni w działaniach groźnych, kontrowersyjnych, brutalnych. Następuje wzajemny upust agresji, eskalacja przemocy fizycznej i psychicznej po to, by zmotywować się wzajemnie, zmusić do czynu. Dominuje samonapędzająca się histeria w przyśpieszeniu chaosu zdarzeń. Dotychczasowe hamulce moralne, jeśli w ogóle istniały, puściły. Tama rozsądku runęła. I maltretując jednego spośród siebie, w końcu ofiara była ich kolegą, kaci przeszli inicjację uwolnienia od wszelkich ograniczeń, przekroczyli rubikon dopuszczalnych norm, zachowań społecznych. Przez chwilę stanowiąc jednię, działali wspólnie. Jeśli nie rozumieli się nadal, to jednak czuli to samo. Rozładowali frustrację, napięcie spychanego systematycznie do podświadomości zagrożenia. Uwolnili bestię. By po wszystkim się uspokoić, wyciszyć. Rozśrodkować, wyodrębnić, osobiście rozliczyć się ze sobą i tylko dla siebie. Na chwilę, bo spokoju, wyciszenia już nigdy nie zaznają. Przeszli na nowy poziom znieczulenia. Groźniejszy. Dla nich samych i świata.
Sztuka pokazuje jak człowiek łatwo jest w stanie zrezygnować z podstawowych wartości, zasad i podporządkowuje się, ulega amokowi grupy, tłumu. Wypiera się człowieczeństwa, przeczy logice, nie myśli o skutkach swoich czynów, staje się bezwzględną furią przemocy fizycznej, psychicznej. Nie jest sobą.
Doświadczamy i my tego na co dzień. Hate ma się doskonale i rośnie w siłę. Najmądrzejsi zapominają o swych racjonalnych argumentach, kindersztubie, pozycji. Najwierniejsi zapominają o Bogu i z aniołów łagodności, rozsądku i dobrej nowiny przedzierzgają się w diabelskie trolle, tonące w bełkocie wulgaryzmów, bagnie napastliwości, przemocy słownej. W masce hipokryzji. Mamy w sobie niewyrugowaną dyspozycję, drzemiący głęboko tłumiony przez kulturę, wychowanie, poprawność zwierzęcy odruch obrony, nieucywilizowany gen przystosowania nadal dający siłę instynktowi, ustanawiający pierwszeństwo siły przed rozumem. Przyznający priorytet działaniu przed zastanowieniem. Zaistnienie skutku przed uświadomioną do końca przyczyną.
Spektakl jest krótki, intensywny, z zagmatwanym, nieoczywistym rozwinięciem, brutalną, dynamiczną kulminacją i spokojnym zindywidualizowanym zakończeniem. Jest przestrogą. Jest wizualizacją uwalniania rozpasanego, napastliwego w nas zwierza, co może zdarzyć się nagle, nie wiadomo kiedy i gdzie, gdy tylko przyzwolimy sobie stracić kontrolę nad sobą, zwolnimy się z odpowiedzialności indywidualnej i rezygnując z własnej suwerenności podporządkujemy grupie załatwiając swoje ze światem rachunki. Ciekawa jest forma tej sztuki, interesujące rozwinięcia i otwarte zakończenie. Jakby autor a za nim twórcy spektaklu stawiali nas wobec problemu, włączali do akcji i konfrontowali bezpośrednio nasze zachowanie, sprawdzali, co będziemy czuli, jak się zachowamy i jakie wnioski dla siebie z tego doświadczenia wyniesiemy. Sztuka destyluje problem, spektakl go w nas uruchamia. Jak w psychodramie ćwiczymy w teatrze swoje człowieczeństwo, odporność na wpływ otoczenia na nasze decyzje i działania, podatność na presję ekstremalnie kontrowersyjnej sytuacji i testujemy poziom nienawiści, frustracji, rozczarowania życiem, który zdecyduje czy będziemy katem, ofiarą czy może pozostaniemy biernym obserwatorem. Należy jednak pamiętać, że każdy kontakt ze złem zostawia ślad, skazę, traumę. Zabiera spokój, radość życia, pozbawia niewinności. Sprawić może, że jak bohaterowie sztuki, snuć się będziemy po świecie jak zoombie.
Zawsze warto o tym przypominać.
Brawo dla reżysera i studentów. Brawo! Bo nie tylko dla samego spektaklu, który jest ważny, interesujący, aktualny warto przyjść do Teatru Collegium Nobilium. Jacek Poniedziałek po raz kolejny udanie reżyseruje spektakl trudny do inscenizacji. Studenci mają jeszcze poważniejsze zadania. Przekonajcie się, jak skomplikowane są ich relacje, interakcje, jak zróżnicowane emocje, skontrastowane napięcie, jak wymagające psychologiczne portrety bohaterów. Ile wyczucia wymaga każda rola, doświadczenia, empatii, opanowania warsztatu aktorskiego, zsynchronizowanego zgrania. Oni grają koncert uwalniającej się nienawiści. Bezbronni, uwikłani, splątani. Jak my, jak świat cały. Trzymam kciuki za następne spektakle, które pozwolą okrzepnąć aktorskim emocjom. Czas sprzyjać będzie dystansowi do roli, wnikaniu w nią coraz mocniej i głębiej aż w pełni stanie się przejmująco wiarygodna, boleśnie intensywna, o mocy wstrząsu. Sztuka ma ten potencjał, a aktorzy intuicję i talent. Powodzenia:)
Przekład: Jacek Poniedziałek
Reżyseria: Jacek Poniedziałek
Scenografia: Michał Korchowiec
Kostiumy i asystentka scenografa: Maria Kagan
Opracowanie muzyczne: Jacek Poniedziałek
Występują:
Gary – Filip Krupa
Francis – Jakub Hojda
Mandy – Izabela Zwierzyńska
Louise – Erika Karkuszewska / Lidia Pronobis
Mark – Mateusz Kmiecik
Spektakl dyplomowy studentów Wydziału Aktorskiego Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie.
Premiera 5 października 2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz