DOGVILLE to małe, zapyziałe miasteczko gdzieś na końcu świata. Wyczyszczone ze szczegółów, rekwizytów codzienności, cech indywidualnych. Bez dróg, wyjść awaryjnych umożliwiających ucieczkę. Tu się jest, ale raczej musi niż tak naprawdę chce się być z wyboru. Życie gdzie indziej wydaje się niemożliwe. Jest to specyficzne miejsce dla specyficznych ludzi. W pięknej okolicy, dzikiej, zamkniętej, szalonej. Gwarantującej spokój i schronienie. Zamieszkuje ją kontrolna populacja ludzi reprezentatywna dla badań laboratoryjnych. Zgromadzenie na pozór dobrowolnych więźniów /każdy z innego powodu/, określonych typów osobowych dla udowodnienia, potwierdzenia tezy, że natura ludzka jest podła, okrutna, zła. Bez względu na kontekst, uzasadnienie. Mamy do czynienia z teatralnie wypreparowanymi modelowymi portretami psychologicznymi, które są uprzedmiotowione, odczłowieczone, w jednym wymiarze. Jak wyselekcjonowane, typowe obiekty badawcze poddane eksperymentowi socjologicznemu w gabinecie figur woskowych z historią opowiadaną z offu i rozwijaną dalej niezależnie w naszej wyobraźni.
Aleksandra Popławska gra pewną siebie Grace, prowokatorkę sprawdzającą zachowanie mieszkańców Dogville na OBCEGO, INNEGO, INTRUZA, UCHODŹCĘ. Wkracza w rejon miasta nie jak przestraszona, zgnębiona, ratująca swe życie przed tropiącymi ją gangsterami uciekinierka ale jak deklaratywnie zagubiona, głodna, zmęczona, doskonale ubrana gwiazda celebrity, jak się okazało mroczny przedmiot pożądania każdego bez wyjątku członka tej społeczności. Nie gwiazdorzy, nie jest roszczeniowa, nie wymaga, nie prosi. Cierpliwie czeka na pomoc. Chcąc nie chcąc testuje nie siebie a pastora, obłudnego strażnika moralności, jego starego ojca, męża i żonę, ich gromadkę dzieci, ślepca, robotnika najemnego, starą kobietę. Pokazuje i uświadamia im dobitnie, kim tak naprawdę są, czego pragną, o czym marzą. Jest papierkiem lakmusowym ich postaw, zachowań, wyborów. Odziera ich z iluzji, pozoru, kłamstwa. Pokorna, pracowita, serdeczna, uczynna wyzwala w ludziach samo zło. Ujawnia amoralne, bezwzględne, pozbawione człowieczeństwa mroczne jądro ich natury. Nie robi tego ostentacyjnie, ale samą swoją obecnością prowokuje w nich wszystko, co najgorsze. Zło nie zna hamulców, gdy wie, ze może sobie pozwolić na przejecie władzy nad człowiekiem. I robi wszystko, co najgorsze nie zwracając uwagi na nieludzki charakter zachowania, jego skutki. Wszyscy zostają poddani próbie i wszyscy przegrywają. Przechodzą test i ponoszą porażkę. Bez prawa na poprawę, na nadzieję. Nie ma drugiej szansy. Ucieczka przed sobą samym nie ma sensu. Nieunikniony los i tak dopada wszystkich bohaterów.
Sztuka jest zimnym, wykalkulowanym studium badawczym, eksperymentem obnażającym naturę człowieka, społeczności zamkniętej, odciętej od cywilizacji. Bez emocji, wstrząsu pozbawionym głębi prawdy psychologicznej schematycznym, dramatycznego wymiaru, jednowymiarowym widowiskiem. Oczywistym w prostocie wyselekcjonowanego bodźca, przyczyny postępowania kata i przewidywalnej reakcji podporządkowanej, uzależnionej od niego ofiary. Przez to wypreparowano teatralne truchło, szablon z tezą, który nie dotyka, nie boli, nie ma szans na zmianę człowieka i świata. Bo pozostawia go wobec wysiłkom, potencjału sztuki obojętnym. Grace Aleksandry Popławskiej jest katalizatorem dla innych, sama nie przechodzi przemiany, raczej wraca do siebie okrutnej, bezdusznej, zimnej, cynicznej jak jej ojciec, którego demoniczną, gangsterską osobowość wizualizuje Jerzy Nasierowski. Jest narratorem, demiurgiem, policjantem, gangsterem, ojcem-tym, który wie, który nie jest zaskoczony zachowaniem córki i mieszkańców. Cierpliwie objaśnia, wprowadza, kontroluje, czeka. Dostaje swoje ziemski diabeł bóg ojciec. Społecznościowy, religijny moralizator Bartosza Porczyka nie ma wpływu, bo nie ma siły charyzmy. Jest bezbronny jak naiwne dziecko leniwe, niezdolne, obnażone przez swą nieskuteczność. Jego ojciec, człowiek wykształcony, doświadczony, niepogodzony ze swym stanem to stara lubieżność. Jak i pozostali mężczyźni: niepełnosprawny Jack McKay Bogdana Słonimskiego i na pozór sympatyczny, swojski, prosty, pracowity Bill Sebastiana Stankiewicza. Ale też z tajemniczą, niejasną przeszłością Chuck Przemysława Glapińskiego, podobnie jak Grace uciekinier z wielkiego miasta, ojciec swoich złośliwych, już nie niewinnych dzieci. Ich ubezwłasnowolniona matka, Vera Agnieszki Krukówny, kobieta, która mimo że nie potrzebuje pomocy Grace, to jednak z niej korzysta. I jeszcze zupełnie zalękniona stara ale starająca się być użyteczną, sprawną, młodą osobą Martha Heleny Norowicz. Liz Anny Smołowik to jej młode alter ego. Wszyscy są typowymi reprezentantami społeczności- władzy i jej wyborcy, młodości i starości, kobiecości i męskości, kata i ofiary, rodzica i dziecka, swojego i obcego, itd- którzy w sprzyjających warunkach rezygnują z człowieczeństwa. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego tak łatwo stadnie akceptuje się zło? Dostajemy od twórców jednoznaczną, prostą, o zbyt dużym poziomie uogólnienia odpowiedź. Zbyt oczywistą. Sami musimy się z tym problemem zmierzyć, sami winniśmy dalej, gdzie indziej szukać satysfakcjonujących wyjaśnień.
To kolejny spektakl po CZARODZIEJSKIEJ GÓRZE, FRANKENSTEINIE w Teatrze Syrena, który utrzymany w stylistyce maksymalnego skrótu, dotyczy eksperymentu badającego istotę natury człowieka z aspiracją o kontekst współczesny. W tym sensie linia repertuarowa teatru jest konsekwentna. Nawet pod względem estetyki, sposobu przedstawienia charakterystyk postaci, problemów. Jakby te spektakle zrealizował ten sam reżyser. Uproszczenie, spłaszczenie, jednoznaczny wymiar oceny przy efektownej barwności plastycznej, znaczącej roli muzyki i światła to ich główne cechy. Jakby celowo prowokowały widza do aktywności. Jakby uruchamiać miały jego wyobraźnię i myślenie krytyczne. Powiększać miały głód na rozwinięcie sięgające do głębi. Tymczasem mogą wywołać reakcję odwrotną/ nuda, irytacja, rozczarowanie/. Mimo podejmowanego przez twórców artystycznego wysiłku. Mimo aktualnych, fascynujących, dobrze znanych tematów, solidnie już przepracowanych. Mimo atrakcyjnej, nowoczesnej oprawy, bezpłodnie jednak angażującej zmysły niż sferę emocjonalną. Może jednak warto przekonać się o tym osobiście. By móc samemu sprawdzić działanie sztuki. By dać jej szansę dotarcia do nas. By mieć punkt odniesienia, argumenty dla uzasadnienia własnego odbioru, własnej oceny sztuki. Powodzenia.:)
DOGVILLE Lars von Trier
adaptacja: Christian Lollike
przekład: Jacek Kaduczak
reżyseria: Marek Kalita, Aleksandra Popławska
współpraca scenograficzna:Joanna Kuś
kostiumy: Marta Ostrowicz
muzyka: Maciej Zakrzewski
światło: Katarzyna Łuszczyk
video: Paweł Łukomski
projekcje: Maria Matylda Wojciechowska / Artur Wytrykus
obsada:
Agnieszka Krukówna (Vera)
Helena Norowicz (Martha)
Aleksandra Popławska (Grace)
Anna Smołowik (Liz)
Przemysław Glapiński (Chuck)
Jerzy Nasierowski (Narrator)
Bartosz Porczyk (Tom)
Piotr Siejka (Thomas Edison)
Bogdan Słomiński (Jack McKay)
Sebastian Stankiewicz (Bill)
Antonina Kalita (Pandora)
Iwo Wiciński (Jazon)
Borys Wiciński (Achilles)
fot. Krzysztof Bieliński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz