Wszyscy znamy tę historię. Romeo i Julia pochodzą ze zwaśnionych rodów: Montekich i Kapulettich. Zakochują się w sobie ale o akceptowanym przez obie rodziny ślubie nie może być mowy. W Weronie dochodzi do zaczepki i pojedynku pomiędzy Tybaltem (krewnym Kapulettich) a Merkucjem (przyjacielem Romea), który ginie. Romeo pragnąc pomścić śmierć przyjaciela zabija w pojedynku Tybalta. Romeo decyzją Księcia zostaje skazany na wygnanie. Pani Kapuletti, matka Julii informuje ją, że wyjdzie za mąż za Parysa, który ją kocha. Młodym kochankom pomaga niańka i Ojciec Laurenty. W wyniku splotu nieporozumień, okoliczności i braku szczęścia dochodzi do tragedii – Romeo i Julia popełniają samobójstwo.
Mamy wzruszającą, tragicznie kończącą się opowieść o miłości od pierwszego wejrzenia pięknych, młodych i bogatych Romea i Julii, pogłębiający się konflikt pomiędzy rodzinami zakochanych, bo giną kolejni ich członkowie i działanie fatum, które nie pozwala młodym nie tylko być razem ale w ogóle żyć długo i szczęśliwie. To sztuka o miłości ale i o śmierci, która nie pozwala jej skonsumować, smakować, wypalić się w sposób naturalny, powolny, oczywisty. Ginie tyle osób!
Dlaczego to musi być tragedia?
Przyczyna tkwi w niedojrzałej młodości-porywczej, niespokojnej, działającej impulsywnie, instynktownie, ich czyn wyprzedza myśl, refleksję-i w bezradnej dojrzałości rodziców, zakonnika Laurentego, niańki-nieskutecznej, nieznającej swoich dzieci na tyle, by ich ocalić. Dorośli starają się ale nie potrafią wszystkiego przewidzieć, wszystkiemu zapobiec. Formalne relacje rodziców z dziećmi nie pozwalają im bliżej, lepiej ich poznać, rozumieć i pomóc. Opieszali, zasklepieni w swoich zacietrzewieniach, planach, nie widzą prawdy o swych dzieciach, nie dostrzegają zagrożeń, nie przewidują skutków swoich działań, decyzji, ale wywierają presję, stosują przymus. Smutne jest to, że ci, którzy mogli wszystko uprościć, umożliwić młodym, doprowadzają do tragedii. To oni są odpowiedzialni za to nieszczęście, bo bardziej doświadczeni mają wiedzę, władzę, wpływ na wydarzenia. Ale wszystko co najważniejsze dzieje się poza ich świadomością, bez ich udziału. Są cichymi sprawcami, pyszni i próżni, pewni, że dzieci się im bezwzględnie podporządkują i ich plany co do nich wypełnione zostaną bez dyskusji, sprzeciwu, po ich rodzicielskiej myśli. Nie wystarczy akceptacja, przyzwolenie i pomoc niańki, zakonnika Laurentego. Właściwie wszystko się gmatwa i komplikuje. Nie nadążają za młodymi. Ci szaleni, nieobliczalni kreują rzeczywistość, która bez cugli rozumu prowadzi do tragedii. Dorośli zawiedli. Młodzi nie mieli szczęścia. Skorzystała na tym idea miłości czystej, doskonałej, nieskażonej. Szalonej. Naturalna skłonność, czucie, które wybiera sobie przeznaczonych. A ponieważ piętrzą się przed tą miłością tak gwałtowną, pożądaną trudności nie do pokonania, pozostaje wzorem, marzeniem, celem.
Bo też udało się Szekspirowi uchwycić, opisać ten moment wzajemnego zauroczenia sobą, eksplozję pożądania. To rażenie piorunem. Gdy przestaje się cokolwiek widzieć poza ukochanym. Gdy całym sobą pragnie jedno drugiego. Zapomina kompletnie o sobie. O świecie. Całą przestrzeń wypełnia myśl o ukochanym, pragnienie z nim bycia. Czas przestaje się liczyć. I cokolwiek innego. Święte to chwile. Nieśmiertelne olśnienia. Zawsze nadzwyczajnie silne uczucie, na świat znieczulenie.
Zanim rzeczywistość ich nie dopadnie i nie zbruka, nie pożre. Czas. Lub zły los. Lub sami zakochani. W tej historii wszystkie siły się sprzysięgły. Atak był gwałtowny, okrutny, skuteczny. I przedwczesny. Dlatego taki żal wywołuje i poczucie straty. Niespełnienia. I tak mocno boli. A najsilniej wzrusza.
Dodatkowo wzmocniony spotkaniem z aktorami, których wielu dziś wśród nas już nie ma.
Julcia Bożeny Adamek młodziutka, delikatna, dziecko jeszcze. Kwiat świeży, ledwie rozkwitły, z dotykiem miłości dojrzewa. Romeo Krzysztofa Kolbergera to porywczość młodości, siły męskiego potencjału. Jeszcze nie stateczny, nie przewidujący. Ulega emocjom, porywom serca. Piękni oboje. Doskonały zawadiaka Merkucjo Wojciecha Pszoniaka, czuła Ryszarda Hanin w roli niańki, stateczny ojciec Romea Gustawa Lutkiewicza i dostojny Książę Werony Tadeusza Białoszyńskiego i najbliższy memu sercu perfekcyjny Ojciec Laurenty Marka Walczewskiego.
Obraz spektaklu telewizyjnego nieco się zestarzał. Ale muzyka Andrzeja Kurylowicza i gra aktorska doskonale współbrzmiała. Ocalała idea miłości doskonałej, jej opozycja z rzeczywistym światem. Niegotowa na konfrontację z nim, bo ta jej siłę wyczerpała i zniszczyła młodych, nie potrafiących stawić czoła prawdziwemu życiu i pozornej śmierci. Zabrakło odrobiny szczęścia lub cierpliwości. Łatwiej było los przyjąć niż chwycić go za rogi. Jakby młodość nie bała się śmierci a samotnego życia , już bez ukochanego. Nie ufała miłości, która "Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma".
Bo też udało się Szekspirowi uchwycić, opisać ten moment wzajemnego zauroczenia sobą, eksplozję pożądania. To rażenie piorunem. Gdy przestaje się cokolwiek widzieć poza ukochanym. Gdy całym sobą pragnie jedno drugiego. Zapomina kompletnie o sobie. O świecie. Całą przestrzeń wypełnia myśl o ukochanym, pragnienie z nim bycia. Czas przestaje się liczyć. I cokolwiek innego. Święte to chwile. Nieśmiertelne olśnienia. Zawsze nadzwyczajnie silne uczucie, na świat znieczulenie.
Zanim rzeczywistość ich nie dopadnie i nie zbruka, nie pożre. Czas. Lub zły los. Lub sami zakochani. W tej historii wszystkie siły się sprzysięgły. Atak był gwałtowny, okrutny, skuteczny. I przedwczesny. Dlatego taki żal wywołuje i poczucie straty. Niespełnienia. I tak mocno boli. A najsilniej wzrusza.
Dodatkowo wzmocniony spotkaniem z aktorami, których wielu dziś wśród nas już nie ma.
Julcia Bożeny Adamek młodziutka, delikatna, dziecko jeszcze. Kwiat świeży, ledwie rozkwitły, z dotykiem miłości dojrzewa. Romeo Krzysztofa Kolbergera to porywczość młodości, siły męskiego potencjału. Jeszcze nie stateczny, nie przewidujący. Ulega emocjom, porywom serca. Piękni oboje. Doskonały zawadiaka Merkucjo Wojciecha Pszoniaka, czuła Ryszarda Hanin w roli niańki, stateczny ojciec Romea Gustawa Lutkiewicza i dostojny Książę Werony Tadeusza Białoszyńskiego i najbliższy memu sercu perfekcyjny Ojciec Laurenty Marka Walczewskiego.
Obraz spektaklu telewizyjnego nieco się zestarzał. Ale muzyka Andrzeja Kurylowicza i gra aktorska doskonale współbrzmiała. Ocalała idea miłości doskonałej, jej opozycja z rzeczywistym światem. Niegotowa na konfrontację z nim, bo ta jej siłę wyczerpała i zniszczyła młodych, nie potrafiących stawić czoła prawdziwemu życiu i pozornej śmierci. Zabrakło odrobiny szczęścia lub cierpliwości. Łatwiej było los przyjąć niż chwycić go za rogi. Jakby młodość nie bała się śmierci a samotnego życia , już bez ukochanego. Nie ufała miłości, która "Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma".
ROMEO I JULIA William Szekspir
Reżyseria: Jerzy Gruza
Scenografia: Andrzej Sadowski
Muzyka: Andrzej Kurylewicz
Obsada: Bożena Adamek (Julia), Krzysztof Kolberger (Romeo), Ryszarda Hanin (Niańka Julii), Tadeusz Białoszczyński (Książę Werony), Marek Walczewski (Ojciec Laurenty), Wojciech Pszoniak (Merkucjo), Tadeusz Borowski (Benvolio), Gustaw Lutkiewicz (Pan Kapulet), Małgorzata Lorentowicz (Pani Kapulet), Włodzimierz Bednarski (Pan Monteki), Danuta Nagórna (Pani Monteki), Joachim Lamża (Tybalt), Marek Siudym (Parys), Juliusz Kalinowski (Aptekarz), Leopold Matuszczak (Brat Jan), Ryszard Ostałowski (Baltazar), Piotr Brzeziński, Andrzej Grąziewicz, Krzysztof Majchrzak, Marcin Sławiński, Wiktor Zborowski
PREMIERA: 30.12.1974
fot.:http://www.teatrtelewizji.tvp.pl/24660421/romeo-i-julia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz