poniedziałek, 25 kwietnia 2016

36.WST NASZA KLASA TEATR NARODOWY w OSLO



NASZA KLASA Tadeusza Słobodzianka w reżyserii Oskarasa Koršunovasa Teatru Narodowego w Oslo niczym nie zaskakuje, nic nowego nie wnosi do dotychczasowych interpretacji tej sztuki. Jakby artyści nie byli w stanie lub świadomie nie chcieli wyjść poza przedstawianie faktów. Uznali być może, że prawdziwe wydarzenia relacjonowane w sztuce, opowiadane historie, doświadczenie wspólnoty są nośnikiem wystarczająco mocnych emocji, powodują same w sobie bardzo silne przeżycia. Nie może być inaczej gdy ładunek krzywd jaki Polacy wyrządzili Żydom, swoim sąsiadom i kolegom z klasy szkolnej jest porażający.

Bohaterowie sztuki pokazani na przestrzeni kilku dekad /od lat dwudziestych, poprzez okupację sowiecką i niemiecką aż do czasów po upadku Muru Berlińskieg/, poruszają się w scenograficznej szaroburej przestrzeni codzienności, która jest uniwersalna, symboliczna, wielofunkcyjna /wyodrębniana światłem, obecnością aktorów, wydarzeniem: klasa, pokój przesłuchań, dom weselny, itd/, ubrani w szare ubrania, prowadzą szare życie, naznaczone wielką, nie kończącą się zbrodnią. Obserwujemy, jak wszystko się zaczyna, rozwija, nawarstwia i eksploduje wielkim, wielowymiarowym złem w małej, prowincjonalnej społeczności. Trudno sobie wyobrazić, że niewinne podziały dzieci w klasie na tych, którzy odmawiają modlitwę chrześcijan i tych, którzy nudząc się w międzyczasie przeszkadzają żartując, hałasując to pierwsze jego symptomy. Dalej sztuka przedstawia narastające, bardziej dojrzałe, złożone konflikty, czyny, motywacje, które skutkują poważnym wpływem na całe życie bohaterów. Trudno uwierzyć, że ogrom zła pozwala im w ogóle żyć dalej, trwać w czasie. Zbrodnia rodzi zbrodnię, zemsta odwet, kłamstwo wypacza prawdę zniekształcając historię, manipuluje jeden drugim, wykorzystuje nawzajem. Nie ma końca okrucieństwom, które człowiek człowiekowi zadaje indywidualnie i zbiorowo metodycznie, z perfidią. Koniec wojny nie kończy tego procesu, wręcz przeciwnie. On trwa i się rozwija. Jakby uzmysławiano nam prawdę pochodzącą z empirii, że raz wyzwolone zło nie umiera nigdy. Zawsze potrafi znaleźć dla siebie nowy kształt i formę.

Nie ma wątpliwości, bo przedstawiona na scenie historia to udowadnia dobitnie, że Polacy są winni, bez możliwości usprawiedliwienia, znalezienia choć jednego sprawiedliwego Polaka wśród narodów świata. Wszyscy Polacy byli winni. Wszyscy Polacy są winni. Pierwsza część spektaklu, która wprowadza w historię ma jeszcze rys metaforyczny, podkreśla teatralny charakter opowieści. Ale druga-statyczna, posągowa, wygłoszona widzom bezpośrednio w twarz tekstem i zbiorową obecnością żywych i umarłych pokrzywdzonych - to już galopujące w czasie argumenty, fakty, zdarzenia, postawy budujące oskarżenie o winie, która nigdy nie zostanie osądzona, ukarana. Pozbawia wszelkich złudzeń, nie podlega żadnej obronie. Kaci żyją, mają się dobrze i tylko odczuwają cierpienie po stracie własnych dzieci. Tylko to ich dotyka. Jeden popełnia samobójstwo/ten jest Żydem/. To przewrotna kara i informacja o naturze ludzkiej. Sprawiedliwości nie ma na świecie. Trudno ją wymierzyć, trudno wyegzekwować. Autor sugeruje, że tylko siła wyższa, boska/?/, los/?/ próbuje cokolwiek zrobić w tym względzie. Ludzie nie.

To sztuka czyni zadość sprawiedliwości. Przynajmniej w warstwie informacyjnej. Wina jest tak boleśnie, dojmująco jednoznacznie wielka w maksymalnym nagromadzeniu wszelkich odmian krzywd, kombinacji podłości, bezwstydnej pazerności, nieludzkiego wymiaru zbrodni, wspólnotowego okrucieństwa, a każde uczynione dobro podszyte podłym interesem własnym, niską korzyścią, co jeszcze bardziej podbija bestialstwo zła, że suma prawdy układa się w wynik kłamstwa. Bo wyrządzone krzywdy, zło jest bezdyskusyjnie naganne ale nie może stygmatyzować całego narodu na wieki wieków. Jeśli po tym scenicznym oskarżeniu jesteśmy w stanie wstać, wyjść z teatru i nic nie robić poza wzruszeniem ramion, to znaczy, że nic nie czujemy. Ogrom przedstawionej zbrodni powinien nas zabić lub oburzyć. W każdym razie zmienić.

Jeśli akt pierwszy jest jeszcze interesujący, teatralny, bo dynamiczny, urozmaicony bardzo różnymi atrakcyjnymi działaniami scenicznymi, wprowadzeniem kukieł ludzkich, filmami wideo/rysunki postaci dzieci i dorosłych spływające po ekranie jak figury w malarstwie Rene Margritta, krajobrazy, obraz socrealizmu / muzyką i piosenkami przerywnikami, co pozwala zapoznać widzów z bohaterami, wprowadzić ich w realia miejsca i czasu akcji w sposób bezpośredni, symboliczny, to druga część jest jednostajnie przyspieszoną ale statyczną, suchą relacją kończącą wszystkie wątki, życiorysy. Duchy zmarłych są obecne. Wydrążeni z człowieczeństwa bohaterowie są obecni. I ich ofiary. Kukły są obecne. Obecni są widzowie, potomkowie nacji katów. Bo Jedwabne i inne pogromy są faktami, grabienie Żydów przez Polaków jest prawdą, zajmowanie żydowskich domów przez Polaków jest faktem, zabijanie, donoszenie, gwałty Żydówek i Polek, wykorzystywanie polityki do wyrównywania własnych rachunków krzywd. Kupowanie medali Sprawiedliwi wśród narodów świata pewnie też. I wiele, wiele jeszcze krzywd unieważnianych niepamięcią. Są winni i my jesteśmy winni, ci, którzy po nas przyjdą są winni, bo jaki dziadek taki jego syn, itd. Prymitywna silna, odwetowa, biedna nacja kontra wykształcony, inteligentny, bogatszy, eksterminowany naród. Jeśli Żydzi są źli i czynią zło, to w sztuce jest to uzasadnione doznaną krzywdą, jest odruchem obronnym, przystosowawczym. Nawet grupowy gwałt kolegów na Żydówce jest podwójnym dla niej upokorzeniem. Sam czyn jest niewyobrażalnie brutalny a to, że odczuwa przyjemność jest dodatkową hańbą, bardzo mocnym, wstrząsającym, niszczącym, obciążającym ją przeżyciem. 

Ciekawe, co tak naprawdę myślą o problematyce dramatu ci, dla których przygotowano inscenizację, w kontekście własnych doświadczeń historycznych. Nie sądzę też, by powszechnie przekładali doświadczenie Jedwabnego opisane przez tę sztukę na swoje obecne problemy z falą uchodźców, sposób ich traktowania i wzajemne relacje. Jeśli my w Polsce tego nie czynimy. NASZA KLASA w reżyserii Oskarasa Koršunovasa nie ma takiego potencjału interpretacyjnego. Może być tylko pretekstem do dyskusji traktowana jako analogia. Bo ze sceny wybrzmiewa oskarżenie Polaków a nie uogólnienie problemu dominacji zła w naturze ludzkiej. Pokazany jest moment, zdarzenie, proces gdy przestaje się nad złem panować i przyjmuje ono postać monstrualnych wymiarów o skuteczności diabelskiej siły i czyni piekło na ziemi. Bo powody dlaczego jedni Polacy mordowali, drudzy milcząco, bo bez głosu, gestu sprzeciwu pomagali mordować nawet jeśli nic nie robili, wyjaśniają w sztuce jedynie najbardziej prymitywne stadne odruchy, dzikim zwierzętom podobne. Nie, jest jeszcze gorzej, bo są świadomie zadawanym okrucieństwem, zemstą z najbardziej prostackich powodów i dla korzyści własnej. I nie mają w istocie końca.

Spektakl zrealizowany został z pietyzmem, solidnie zagrany, ciekawie zainscenizowany. Pomysłów na przełom w interpretacji całości jednak reżyserowi zabrakło w drugiej części, która koncentrowała się na suchej, mrożącej krew w żyłach relacji kończącej wszystkie wątki. Świat na scenie, na widowni bezsilnie zastygał w martwocie, jakby wszyscy  zobaczyli głowę Meduzy. Tak działała ta historia. Tak opowiedziana. Twórcy z reżyserem na czele ulegli tekstowi. Zawładnął ich wrażliwością, zawłaszczył wyobraźnię. Uwięził. Sparaliżował. Onieśmielił. Pokazali więc potencjał szczegółu, który nagromadzony, w kulminacji ma pracować w wyobraźni ogółu. Pozostawiając widza ze wszystkimi pytaniami i przerażeniem w sercu.

Brakuje perspektywy wielkiej metafory. NASZA KLASA pozostaje i tym przedstawieniem dokumentem, twardym faktem niepodlegającym dyskusji. Pozbawia nadziei. Jesteśmy odrażający, brudni i źli. Głupi, prymitywni, okrutni, nieempatyczni. Dzikusy stadne. Wina przeszłych pokoleń idzie w następne pokolenia/dziecięce cienie wnikają w postacie bohaterów na początku i końcu spektaklu/. I nikt tego nie zmieni. Jesteśmy postrzegani a priori jako antysemicka prymitywna nacja w Europie, na świecie. Taka opinia o Polakach jest powszechna. I nie do podważenia. To jest nasza klasa. Nasza wina, twoja wina, moja bardzo wielka wina.

Ale to jest teatr. Kumuluje zdarzenia, ilustruje zjawisko współistnienia różnych religii, ideologii, wpływu polityki na życie społeczne i relacje międzyludzkie. Stawia pytania. Czy aby na pewno postawy, czyny, zbrodnie przodków przechodzą na przyszłe pokolenia? Czy można o tym spektaklu rozmawiać w kontekście klęski polityki multi-kulti? Czy obecne problemy z falą uchodźców świata Zachodu nie łączą się ze zjawiskami, postawami, zachowaniami opisywanymi w NASZEJ KLASIE? Czy okrucieństwo czai się w każdym z nas? Co Ty byś zrobił na miejscu bohaterów? Te dwa ostatnie pytania umieszczono w „Dagbladet” przez norweską dziennikarkę Lillian Bikset po obejrzeniu spektaklu. Oby te pytania  i inne nie były retoryczne. W każdym razie, ja nie znam na nie odpowiedzi, gdy dramat jest z tezą. A tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono.

Ale to jest teatr. Sztuka, która pomaga zrozumieć rzeczywistość współczesną poprzez przeszłość, znajomość natury ludzkiej. Jest doskonałym przykładem na to, jak inscenizacja może kształtować wiedzę o nas samych i innych nacji na temat Polski, narodu Polskiego. Bo to nie jest tylko sztuka. Zwyczajna sztuka o zwyczajnym złu.

http://www.warszawskie.org/wp-content/uploads/2016/03/Klassen_HR-2539.jpg

NASZA KLASA TADEUSZ SŁOBODZIANEK

przekład: Agnes Banach
reżyseria: Oskaras Koršunovas
scenografia: Gintaras Makarevičius
kompozytor: Gintaras Sodeika

obsada: Marika Enstad, Ingjerd Egeberg, Hanne Skille Reitan, Per Egil Aske, Erik Hivju, Emil Johnsen, Sigurd Myhre, Kai Remlov, Jan Gunnar Røise, Øystein Røger

fot: www.warszawskie.org

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz