piątek, 4 grudnia 2015
WUJASZEK WANIA TEATR 6.PIĘTRO
WUJASZEK WANIA Antoniego Czechowa jest o człowieku w potrzasku rozczarowania, na które sam ciężko zapracował. I cierpienia, które z tego rozczarowania wynika. Ale w sztuce bohaterów dopada dopiero wtedy, gdy je sobie uświadomi. Gdy zatrzyma się, zaczyna myśleć i swoje życie skonfrontuje, porówna z innym. Nie z wariantem lepszym wydumanym, wyobrażonym ale realnym. Gdy kontrast jest zbyt widoczny i poraża w ocenie własnej i nie pozwala uciec, bo znikąd i nigdzie nie ma ratunku. Człowiek uwięziony w sobie. We własnej samoocenie. Gdy to, co reprezentuje, ma, robi jest ewidentnie gorsze, boleśnie błahe, puste, nieważne w porównaniu z punktem odniesienia. Zarówno ucieczka do przodu, jak i powrót do życia z przeszłości jest pozorem szczęśliwego rozwiązania kryzysu. A jeśli uda się przetrwać, to zawsze boli, prawie śmiertelnie.
Przestaje się liczyć, kim się jest, ile jest człowiek wart dla siebie, dla innych, najbliższych. Uwiera uczucie zawodu, niespełnienia, smutku. Dusza boli. Rozum śpi. Przychodzi stan otępienia. Życie w trwaniu tylko. Ku śmierci. Kresowi. Sama myśl o nim koi. Uspokaja, cieszy.
W sztuce wszyscy są rozczarowani, zawiedzeni, wypaleni, zużyci. I obarczają za ten stan nie siebie a innych. Przeglądają się w sobie, porównują, dokonują rachunku krzywd i błędów, i w niepojęty sposób ograniczeni, nie potrafią się wyrwać z tego zamkniętego kręgu samoosaczenia. Samoudręczenia. Braku radości, światła, ciepła. Autentycznie bliskiego uczuciowego kontaktu.
Nieważne, co jest tego przyczyną.
Czarnucha, która jak bagno najbardziej inteligentnych, pracowitych i wartościowych ludzi wciąga, nasyca swoim brudem, bylejakością, zepsuciem, infekuje gnuśnością, nieróbstwem, głupotą na swoją modłę przerabia i wypluwa wrak człowieka niezdolnego do szczęścia, cieszenia się życiem samym. Ofiarami są Wujaszek Wania i doktor. Mimo poświęcenia, harówki codziennej przez lata długie, mimo pasji służenia celom wyższym, planom szczytnym są do tego stopnia nieszczęśliwi, że pierwszy chce się zabić, drugi zapić na śmierć.
Ludzie są przyczyną nieszczęść drugich. Ci, którzy są niemoralni i całą pokładaną w nich nadzieję, szacunek, miłość do nich, pracę dla nich marnotrawią. Lekceważą. Trwonią. Profesor, pseudonaukowiec, markujący, że cokolwiek dla świata nauki znaczy, lekką ręką chce pozbyć się majątku jego pierwszej żony, bez zważania na los swojej córki Soni, wujaszka Wani, który zrzekł się prawa do spadku po śmierci siostry a całe swoje życie i siebie podporządkował pracy, by go wspomagać i dbać o gospodarstwo oraz przyszłość matki, która kocha go bezwarunkową miłością, darzy bezwzględnym szacunkiem i zaufaniem. Głupi, introwertyczny starzec myśli tylko o sobie. Helena, jego żona, choć wyszła za mąż, jak twierdzi sama z miłości do dużo starszego profesora i zrezygnowała z kariery pianistycznej dla niego, pozbawiona jest wszelkich uczuć. Nie kocha męża, ledwie go znosi i toleruje. Nie chce go porzucić dla doktora, który jej pożąda ani dla wujaszka, który jej pragnie. Panowie łakną jej jak kania dżdżu. Chwytają się jej jak tonący brzytwy. Ich gorące uczucia, starania, próby odbijają się od niej, jak od wyszlifowanego perfekcyjnie lodu. Helena sama taką się stała, podporządkowując się karierze i rytmowi życia męża, rezygnując z muzyki, samodzielności, widząc, że nie będzie mieć dzieci z o wiele starszym mężczyzną. Samotna, bez siebie samej, jaka kiedyś była, może tylko być cieniem starca.
Każdy ma poczucie straty. Wykorzystania przez innych. Ale trudności zamiast zmobilizować do walki jeszcze bardziej pogrążają bohaterów. Na wszystko jest za późno. Wszystko przepadło. Od dna nie można się odbić. Bo go nie ma, nie widać. Życie to upadek, spadanie, pogrążanie się, wyrzeczenie, ograniczenie. Ból i brak dostępu do wyjść awaryjnych. Jeśli popełniło się zbyt dużo błędów w życiu, dokonało złych wyborów.
Sonia, kryształowa dusza, zakochana, pracowita, czuła, troskliwa, oddana, z jedyną skazą, brakiem urody, wie, że trzeba żyć. Żyć-słowo klucz, wytrych, koło ratunkowe. Budować dzień po dniu z prozaicznych zajęć, obowiązków, konieczności. Cieszyć się chwilą, namiastką, przebłyskiem. W tym jest sens i ratunek istnienia. Jest bardzo młoda. Nie nagromadziło się w niej tyle goryczy, żalu, zawodu, co u pozostałych. Ufna jest i silna. Mocno stoi na ziemi, choć w czasie wizyty ojca często się od niej odrywała. Ale i ona, mocno doświadczona, zraniona, zawiedziona, w końcu szuka ratunku w codziennym rytmie zajęć. Wraca do tego, co zna. Co wypełniało jej życie. Wystarczy jej, że kocha. To też jest dar, źródło siły. Nie może liczyć na wzajemność. Ale i tak dziewczyna ma więcej niż Helena. Więcej jest warta, nawet bez urody.
W końcu sami sobie są bohaterowie winni. Uzależnieni od swych wcześniejszych wyborów, zobowiązań, kondycji. Zamotani w uczuciowych rozterkach. Kiedy nie rozpoznają, co jest prawdziwą miłością, co tylko możliwością lepszego, godnego życia na właściwym poziomie/Helena/, co pożądaniem/doktor/, co nadzieją na spełnienie niespełnionego, wzięcia rekompensaty, odwetu/Wania/, a co tylko przywiązaniem i zobowiązaniem małżeńskim/profesor/. Jedynie miłość Soni jest święta. Niewinna. Czysta. Lecz i ona pozostanie beznadziejnie samotna.
Tak, to rosnące niezaspokojenie, poczucie straty, pragnienie życia innego niż jest to prawdziwy seryjny morderca radości życia bohaterów. Ani zmiana miejsca zamieszkania/małżonkowie/, ani potencjał intelektualny, ani oddanie innym, ani praca nikogo nie zadowala, nie czyni szczęśliwym. Zapał umiera gdy wszelki podejmowany wysiłek, trud, praca nie doprowadza do celu, choć wszyscy się starają.
Profesor bryluje w świecie nauki ale talentu mu nie staje, ani pracowitości, ani uczciwości. Oszukuje siebie i innych. Stwarza pozory swej wysokiej pozycji i znaczenia dla nauki. Jest gigantem na glinianych nogach. Schorowanym, bez siły przebicia, autorytetu. Helena stara się kochać, lecz kocha siebie tylko, choć wyrzeka się swej pasji i możliwości zmiany życia. Wujaszek pracuje do upadłego rezygnując z samego siebie, z własnego życia. Płaci zbyt wysoką cenę za poświęcenie innym i to go załamuje, niszczy. Doktor miota się pomiędzy twardą rzeczywistością a mrzonkami o ratowaniu świata. W istocie pęknięcie jest tak wielkie, że próbuje je zalać morzem wódki. Ale to znieczulenie nie pomaga, jest zbyt inteligentny, świadomy, że tonie.
Obserwujemy krajobraz ludzki po wypaleniu. Wewnętrzny i zewnętrzny. Rozczłonkowany, fragmentaryczny, w zaniku. Zimny i odpychający. Szaro-bury. I taka jest scenografia spektaklu. Zarys czterech ścian bez okien, pergole bez roślin. I choć ludzie starają się je zastąpić, wspinają się, jak bluszcz oplatają, to jest to martwa natura. Muzyka niepokojąca, smętna, nastrojowa. Kostiumy z tłem się zlewają. Oblekają umarłe dusze. Dziwadła.
Wujaszek Wania Wojciecha Malajkata to człowiek w depresji, na skraju załamania nerwowego. Traci kontakt z rzeczywistością. Jest w bardzo złym stanie. Nie panuje nad sobą rozedrgany, pokonany przez swoją bezsilność, pozbawiony złudzeń i mający poczucie, że dał się wykorzystać. Stracił swoje życie poświęcając się innym. Ma 47 lat, przechodzi ostry kryzys wieku średniego. Czuje się bezradny, zagubiony, śmieszny. I taki jest. Neurotyczny nieudacznik na głodzie pragnienia. Zgarbiony, skulony, roztrzęsiony. Bezradny wobec stanu w jakim jest i wobec innych.
Doktor Michała Żebrowskiego, mimo świadomości swej beznadziejnej sytuacji, syzyfowej pracy, projektu ratowania ludzkości i uczucia do Heleny, ponosi klęskę. Inteligencja zamiast mu pomóc, pogrąża go. Mimo siły, wiedzy jest słaby, bez koncepcji na ocalenie siebie, co dopiero świata. Dawno przegrał swoją szansę. Zaprzepaścił zapał, potencjał, talent.
Sonia Doroty Krempy jest solą ziemi. Jej córką. Prosta, krzykliwa, nieporadna ale mocno związana z życiem. Młoda jest, choć już ze skazą doświadczenia porażki. Kochająca nie kochana. Ma świeżość, drapieżność w sobie, żadnej subtelności, łagodności. Raczej stłumiona złość. Na siłę wygaszane uczucie. Rezygnacja. Zbyt łatwa. Zbyt pośpieszna. Stoi na początku drogi życiowej i jasne jest, że pójdzie wypracowaną przez doktora i wujaszka koleiną. Przykład matki profesora dobitnie o tym świadczy. Joanna Żółkowska, choć na zewnątrz wyemancypowana, nowoczesna, stanowcza w istocie pozostaje zachowawcza i nie ma nic do powiedzenia.
Profesor Piotra Machalicy jest chłodny, nieobecny, apodyktyczny. Nie wzrusza jego starość, choroba, słabości. Jest tak nijaki, bez wyrazu, że trudno zrozumieć, dlaczego żona wymierza sobie karę, chcąc być mu wierną. Ale zimna, posągowa, niedostępna Anna Dereszowska jest w takiej samej sytuacji jak reszta. Żyje rozpamiętywaniem własnego nieszczęścia, choć szczelnie to ukrywa. Piękna, młoda, utalentowana trwoni bezmyślnie swoje walory. Uroda działa jak magnes, ale nic z tego nie wynika. Poraża spojrzeniem meduzy. Dlatego unika patrzenia w oczy rozmówcom. Może z zagubienia, może ze wstydu, ze słabości.
Aż trudno uwierzyć, że taki potencjał wartości, jakim bohaterowie dysponują, jaki wypracowali, nie ratuje ich a niszczy. Prawda nie wyzwala. Degraduje. Pozbawia sensu życia. Nie broni, nie jest orężem a gwoździem do trumny za życia. Dlatego pewnie każdy jest tak zamkniętym w sobie światem, do którego nie sposób dotrzeć, by mu pomóc, by go uratować. Ocalić. Wszyscy poddali się, zrezygnowali, bo sam powrót do tego, co było jest pustym gestem. Radość życia nie odrodzi się z tego pogorzeliska jak feniks z popiołów. Pozwoli zaledwie trwać, wegetować. Rozpłynąć się we mgle codzienności.
Andrzej Bubień wyreżyserował mrocznego, depresyjnego WUJASZKA WANIĘ. Z kolekcją figur woskowych. Bo w bohaterach nie ma już życia. Nie ma pasji. Iskierki nadziei. Nie są takimi, jakimi chcieli być, mogliby być, jacy powinni być. Pozostają samotni, puści, wypaleni. Bez planów, marzeń, dążenia do ich spełnienia.
WUJASZEK WANIA
tekst: Antoni Czechow
reżyseria - Andrzej Bubień
scenografia - Anita Bojarska
muzyka - Piotr Salaber
choreografia - Olga Wąchała
obsada: Wojciech Malajkat, Piotr Machalica, Anna Dereszowska, Michał Żebrowski, Dorota Krempa, Joanna Żółkowska, Miłogost Reczek, Irena Jun
premiera: 21 listopad 2015 r.
fot.: materiał teatru
Recenzja długa, myśl być może głęboka, jednak nie da się tego czytać!
OdpowiedzUsuńtak samo jak nie da się oglądać tego spektaklu
UsuńWszystko można przeżyć. Do teatru nie wchdzi się bezkarnie. Innego Czechowa chyba w Warszawie teraz nie ma /MEWY Narodowy już nie gra, SZTUKĘ BEZ TYTUŁU Współczesny, a szkoda wielka w obu wypadkach, chyba też nie/. Zachęta była niezła:Malajkat, Żebrowski. No i przede wszystkim sam Czechow, który, zawsze nam się wydaję,że obroni się sam swoją sztuką.
UsuńRecenzja recenzji krótka, intencja być może uzasadniona, jednak tekst nie przeczytany nie może być recenzowany. Jak nie obejrzany spektakl. Trzeba obejrzeć. Teatr czeka, w końcu to Czechow jest najważniejszy i biedny WUJASZEK WANIA.
OdpowiedzUsuńPo obejrzeniu... - były na widowni komentarze, że za mało rekwizytów i stylu z epoki, na szczęście pojedyncze. Umówmy się, że jest to sztuka dramatyczna, ponadczasowa i nie wymaga takich gadżetów. Dla większości widowni liczyła się gra aktorska. Sztuka zagrana bardzo dobrze. Role wyraziste były fenomenalne. Uważnie przyjrzałam się tym drugoplanowym oraz tym może mniej "wyrazistym"? z pozoru nudniejszym? Tu mój wielki ukłon dla wszystkich aktorów i aktorek, bo sztuką jest "oddać" postać w kilku słowach, gestach - jest to trudniejsze, trzeba trochę " zawalczyć" o widza i to bez przesadnych emocji - było pełne skupienie tak u aktorów, jak i u widzów.
OdpowiedzUsuńByłem 19.02.16,zobaczyłem,wyszedłem po pierwszym akcie,w towarzystwie ok.20 osób.Tego nie można strawić.Tak położyć spektakl?Trudno mi to zrozumieć.
OdpowiedzUsuńdlaczego ? Wujaszka Wani nie da się spieprzyć do końca. Wytrawni aktorzy - znakomity tekst. czegóż chcieć więcej? Nowoczesności za wszelka cenę? Są wartości ponad czasowe.. Proszę napisać coś więcej i uzasadnić wyjście po pierwszym akcie.
UsuńNo może się nie podobać, bo im większe oczekiwania, im większa wiedza i znajomość sztuki, tym frustracja ostrzejsza, reakcja bardziej zdecydowana. Scenografia była depresyjna, smutna, mocno umowna, a właściwie ni priczom. Aktorzy doświadczeni, utalentowani ale pogubieni w interpretacji. Najbardziej zawiódł reżyser z koncepcją całości. No i każdy grał swoje przodem do sceny. Malajkat z twarzą w rękach, prawie na kolanach. Muzyka była dobra.
UsuńNa szczęście można zostać w teatrze, można wyjść, nawet podczas trwania spektaklu. Na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych byłam świadkiem, jak widz wstał, słownie głośno zaprotestował wobec poziomu artystycznego spektaklu, wyartykułował wszystkie zarzuty i ostentacyjnie wyszedł. Dziś wydaje mi się, że nawet pamiętam trzaśnięcie drzwiami. Pomyślałam, że albo jest baaardzo zdeterminowany, odważny i wie co robi, albo szalony. Aktorzy na moment przestali grać, po chwili kontynuowali. W sumie widz wstrzelił się postdramatycznie w postdramatyczne przedstawienie. Nie zerwał przedstawienia a je tylko uatrakcyjnił. Aktorzy muszą się liczyć z takimi sytuacjami. A i widzowie też przeżywają przygodę. Lepiej się pamięta taki spektakl. Jest się nad czym później zastanowić w kontekście dopuszczalnych zachowań publiczności. Się dzieje!!! Raz wyszłam ze spektaklu.Ale gromadnie. Widownia była pełna i wydawała się być zadowolona ale wszystko było nietrafione. Mimo niezłych, znanych, doświadczonych aktorów, mimo rozrywkowej treści. Tego nie dało się oglądać. Gdyby nie znajomi, z którymi byłam, na pewno bym została. Zawsze chcę do końca tę żabę zjeść. By nie mógł mi nikt potem wciskać kitu, że było świetnie.
OdpowiedzUsuńDałem się zaciągnąć na 6 piętro - taka moda w stolicy. Obsada gwiazdorska to za mało. Jest wiele lepszych przedstawień w Warszawie.
OdpowiedzUsuńModa, snobizm, przyzwyczajenie to druga natura człowieka. Czasem przekształca się w pasję. Czasem obsada wystarcza, by wspominać spektakl, bo idealnych jest tak mało! Są rzadkością, wyjątkiem w regule, cudem, na który czekamy.A które to przedstawienia są lepsze w Warszawie, poleć proszę.
UsuńWspaniala, gleboka recenzja, doskonale wychwytujaca sedno dramatu Czechowa. Sam spektakl jest swietnie zagrany, klasycznie, bez niepotrzebnego "puszczania oczka" w strone widzow w celu uatrakcyjnienia/przyciągnięcia większej ich liczby do teatru, zapadajacy w pamięć, wgryzający się w duszę, pozostawiający niepokój.
OdpowiedzUsuńJa jednak myślę, że warto oderwać się od innych zajęć i obejrzeć tę sztukę. Wszystkie elementy przedstawienia (scenografia, światło, muzyka i przede wszystkim gra) trzymają widza w pewnym napięciu, niepokoju. Mimo, że jest kilka fragmentów humorystycznych, to nie są one zagrane pod obowiązkowe rozbawienie publiczności - raczej "uśmiech pod wąsem". Sporą wartością spektaklu jest sprowokowanie do refleksji i spojrzenia na siebie samego. Na przeżywanie własnych tęsknot, uniesień i żalów. Na plany i zamiary zdziałania czegoś dla innych, dla siebie. Na własną ślepotę. Ale przede wszystkim, sprowokowanie do niepoddawania się upływającemu czasowi i zacierającej się pamięci.
OdpowiedzUsuń