Ten spektakl łączy komedię Moliera DON JUAN, opartą na prawdziwej postaci uwodziciela, wyrażającą kryzys wartości uznawanych przez jego epokę, w której panuje obłuda, moralne rozluźnienie i pycha z Bergmana wrażliwością, doświadczeniem życiowym i artystycznym dorobkiem filmowym. Na żywym gruncie współczesności/na scenie rozsypana gleba/. Jakby dorobek przeszłych artystycznych pokoleń był żyznym, kulturotwórczym podłożem, na którym wyrasta nowe spojrzenie na stare zjawisko. Tak, to Don Juan ubrany we frak, perukę w pełnym makijażu ale w różowych trampkach. Poprzez Bergmana spojrzenie niejednoznaczny, wielowymiarowy. Nam bliższy. Łączy legendę przetworzoną i utrwaloną przez Moliera poprzez wrażliwość i wyobraźnię Bergmana z pomysłem teatralnym autorów tego spektaklu, Marcina Bartnikowskiego i Ewy Piotrowskiej. Wprowadza film do teatru/postacie, sceny, tekst/. Konfrontuje rolę krytyka z rolą reżysera, artysty. Aktora z lalką. Materię żywą z uprzedmiotowioną. Panującego nad sytuacją z poddającym się jego woli. Przenika szyderczy, demaskujący, lekki świat sztuki Moliera z mrocznym, introwertycznym Bergmana rozszerzając pole walki człowieka o sens życia.
Don Juan to stan mentalny. Postawa, filozofia, styl życia. Osobowość. DON JUAN to gracz. Zdobywca. Nonkonformista. Mniejsza o koszty; samotność czy śmierć. Na jedno i drugie jesteśmy wszyscy skazani prędzej czy później. Niektórzy na stałe. Każdy albo chciałby nim być, albo chciałby z nim być. Z jednej strony doceniamy to pragnienie dotarcia do istoty drugiego człowieka. Uwieńczone sukcesem dążenie przeniknięcia go i wyczucia jego potrzeb dla zaspokajania głodu duszy i ciała. Posmakowania władzy, by mieć pewność kontrolowania sytuacji, panowania nad swoim i innych losem. Dla zatracenia się w ułudzie, mirażu, marzeniu. Poczucia triumfu człowieka wchodzącego w rolę Boga. Stawanie się nim. Z drugiej strony Don Juan to emocjonalny wampir. Z łatwością wnika w zahipnotyzowane, znieczulone przez siebie ofiary, buszuje w nich, szuka punktów słabych, łamie kręgosłup moralny i gdy ich istotą zawładnie, tajemnicę posiądzie, zaspokoi własną ciekawość, nakarmi próżność i uzbroi w pychę, porzuca jak zużyte, niepotrzebne, zbędne przedmioty pozbawione wszelkiego uroku, wyzute z wartości. Używa człowieka jak obiektu eksperymentu, poznania, budowania i wzmacniania władzy nad ludźmi, przedłużania swojego życia, nadawania mu sensu, a przez to ogrywanie śmierci. Gdy zdobywa, dokonuje podboju lub wszystko układa się po jego myśli; żyje, rozkwita, potężnieje. Gdy już zatriumfuje, posiądzie czego szukał, uzyska na czym mu zależy, doświadczy wyjątkowości każdego, który go zaintryguje, posmakuje, nakarmi się jego walorem/duszy, ciała, umysłu/, zniewoli, zapanuje nad nim i zaspokojony- syty chwilowo- natychmiast porzuca, by szukać nowego wyzwania, skarbu, światła, podniety, źródła witalności, czaru, uroku ukrytego w każdym człowieku. Dlatego kobieta z krwi i kości staje się połamaną, zdezelowaną lalką/na przykład Elwira/. Może potencjalnie nią była zawsze. Don Juan wyzwala tylko, kim kto jest w istocie. I skazuje po użyciu na co zasługuje. A wszyscy, którzy się z nim zetknęli sami decydują, co zrobić z doświadczeniem spotkania z tym demonem, zjawiskiem, wyjątkiem w moralnej regule społecznej, jakim w istocie jest naprawdę.
Don Juan żyje dzięki niekończącym się podbojom. Może wiecznie niepokorny, zawsze nienasycony jest osobą, która ma świadomość, wie, że człowiek jest kanibalem. Żywi się życiem, używa ciała, karmi duszą, zaspokaja głód emocjonalny w kontakcie z drugim człowiekiem. Kolekcjonuje swoje zwycięstwa. Nie może się zatrzymać, bo zaprzeczyłby swojej naturze. Tej nie może się wyrzec. Dzięki niej czuje, że żyje. Ona nadaje mu sens. Ratuje przed nudą, rutyną, marnym, bogobojnym trwaniem. Unieważnia katastrofę, gniew, pedanterię, urazę, strach.
Nie boi się śmierci. Daje życie. Nadzieję. Spełnia pragnienia, marzenia, fantazje. Pożąda. Zaspakaja. Ale i powoduje cierpienie. Jest modliszką. Kolejne podboje odraczają ostateczny moment jego śmierci. To on jest rycerzem z Bergmana SIÓDMEJ PIECZĘCI, który gra ze śmiercią w szachy. Na partię o życie ma w zanadrzu przygotowane kilka pomysłów i trików. Jest czujny. Śmierć też można przecież ograć. Można ją zapłodnić pokusą przyjemności. Don Juan wie, jak śmierć dla własnych celów podejść, wygrywa potrzebny dla życia czas. Czuje ważną dla motywacji dalszego trwania satysfakcję. Moc panowania nad własnym losem poprzez kontrolowanie tego, co w człowieku życie zabija.
A więc o to tu chodzi. O zaspokajanie potrzeb, sprawianie przyjemności, bycie razem choćby ze swoim wrogiem. Przy jednoczesnym przenikaniu istoty człowieka, zjawiska, świata, siebie samego. Po to jest ten taniec życia. Przeciw śmierci. Jedynej pewnej w życiu rzeczy. Nie dać się, grać na czas, tak znać przeciwnika, by uzyskać swoje. Życie jako walka o przetrwanie, możliwe w warunkach nieustannego poznawania przeciwnika, zgłębiania jego natury, osiąganie celów, zaspokajanie przy tym własnych człowieczych potrzeb, pragnień, zachcianek. Czemu nie, jeśli przeciwnik jest przewidywalny, słaby, bezwolny. Sumienie? Czynienie zła? Krzywdzenie innych? Rozważanie istoty grzechu? Dylematy moralne? Po co, na co to, gdy BOGA NIE MA, gdy można GO sobą zastąpić, wejść w jego rolę, a drugim człowiekiem można manipulować, lepić go na swój obraz i podobieństwo. Figura matki boskiej, przecież kobiety, też jest do zdobycia. Don Juan całuje ją prosto w usta. I spłonie ten nieskalany dotąd symbol macierzyństwa w ogniu bluźnierczej żądzy człowieka, który uznaje się jej bogiem. Obietnicy nieba nie ma. Może być tylko tu na ziemi, w tej chwili satysfakcji, przyjemności, rozkoszy, bywa ekstazy, gdy uda się mu zaistnieć, osiągnąć wytyczone cele, zdobyć na czym mu zależy w piekle czynionym ludziom przez ludzi.
Komandor nie jest wysłannikiem sprawiedliwości wymierzającym karę śmierci. Może nim być na przykład krytyk teatralny czy filmowy, który ma realną władzę i środki, by uśmiercić artystę.
Spektakl czerpie z wszystkich możliwych środków ekspresji scenicznych i skojarzeń związanych ze sztuką wielkich artystów, choć lekko, z poczuciem humoru, by pokazać złożoność i niejednoznaczność figury Don Juna już w naszym współczesnym rozwinięciu charakterystyki tej postaci. Jako osoby w mgnieniu oka potrafiącej przeniknąć drugiego człowieka, poznającej istotę dobra i zła, nieba i piekła, upadku i wyniesienia, diabła i boga. I tak postępującej w życiu, by zawłaszczyć dla siebie to, co mają ludzie najwartościowszego. Potrafi korzystać z okazji, z życia, umie na swoją korzyść sprawy obrócić. Ubezwłasnowolnić, oszukać, zamotać człowiekiem, nawet zabić, choć wie, że nie zawsze tworzy a zdarza się, że unicestwia. Porzucone kobiety stają się marionetką okaleczoną, zniekształconą zewnętrznie i zdewastowaną, wydrążoną wewnętrznie. Jakby nie miało znaczenia dla niego, co z tym doświadczeniem zrobi dalej ofiara. Liczy się egoistyczne czynienie sobie ludzi podległych jego woli, zdobywanie ich zainteresowania, wnikanie do serc i umysłów. Takie moderowanie, że stają się bezwolnym obiektem, przedmiotem, mechaniczną zabawką. Chwilowym odroczeniem wyroku śmierci. A gromadzona wiedza pozwala na to. Jakby życie było partią szachów ze śmiercią, której istotę człowiek zgłębia, wiedzę o niej nieustannie rozszerza, by nad nią panować. Dlatego Don Juan nie boi się Komandora. Kontakt ze skrzywdzonym przez siebie człowiekiem, istotą zza światów, ze śmiercią też jest wiedzą rozszerzającą czasoprzestrzeń życia. W teatrze poprzez sztukę skorzystać możemy również my. Co zrobimy z tą wiedzą, nasza rzecz. Jak wpłynie na ocenę własnych działań, postaw zależy tylko od naszych umiejętności radzenia sobie z gromadzonym doświadczeniem, wiedzą, oceną rzeczywistości, znajomością siebie i obranego sposobu oswajania lęku przed śmiercią. Walką z nią. Jak ona wygląda, jak przebiega, na jakim poziomie jest nasza osobista szachowa rozgrywka? Czy sztuka rozszerzyła arsenał środków, argumentów, punktów widzenia? To musi ocenić każdy indywidualnie. Pod warunkiem, że będzie sięgał głębiej i szerzej. I nie będzie się bał, jak Don Juan, walki o swoje. Mimo olbrzymich kosztów, podejmowanego ciągle ryzyka. I tak nic gorszego od śmierci nie może jego i nas spotkać. Gdy założymy, że NIE MA BOGA i potencjalnie każdy z nas może go zastąpić. Gdy nie ma życia po śmierci. Człowiek więc korzysta. I rozciąga życie w nieskończoność. Dopóki sił i sprytu mu starczy.
Stąd możliwość kontaktu bliskiego, intymnego, co tam, że grzesznego, który zaślepia rozsądek, pozbawia rozwagi, ogłupia, otumania, znieczula na niebezpieczeństwo, zaciemnia perspektywę bólu i cierpienia. Nie dopuszcza do świadomości możliwość popełnienia błędu, w efekcie upadku. Zwłaszcza gdy BOGA NIE MA. A więc i piekła. Bo GDYBY BYŁO, może budzić starach, podkręcać wyobraźnię. Ale czy nie większym piekłem jest życie bez pożądania, miłości, zainteresowania. Ach, poczuć ten ogień! Władzę nad drugim człowiekiem. Potrafić go podbić i przeniknąć jak ląd dziewiczy, nieznany. Doświadczyć oka cyklonu emocji, namiętności, posiadania tego o czym się marzy, czego potrzebuje, co czyni życie atrakcyjnym, spełnionym. Otrzeć się o bluźnierstwo, gwałt na wartościach, porządku społecznym, bożym. Choć przez chwilę, mgnienie poczuć, że się żyje naprawdę. Tego też szukamy w teatrze, sztuce. Czas i grzech to pojęcia względne. Lśnienie go unieważnia. Po nim choćby i całopalenie.
Cieszy gra aktorska, udział w spektaklu Ireny Jun. Ten poprzez swoją estetykę, środki wyrazu i dynamikę a przede wszystkim zakotwiczenia w świecie Moliera i Bergmana, charakteryzuje nam autorskim spojrzeniem Don Juana, do którego jesteśmy coraz bardziej podobni. Indywidualnie ale też i zbiorowo.
Scenariusz: Marcin Bartnikowski;
Scenografia: Marcin Bartnikowski, Marcin Bikowski;
Lalki: Marcin Bikowski
Obsada: Irena Jun, Marcin Bikowski, Marcin Bartnikowski, Natalia Sakowicz, Bartosz Budny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz