czwartek, 21 sierpnia 2014
IRYD KOBRA TEATR SENSACJI
IRYD to tytuł mądraliński. Kosmiczny. Od razu kojarzy się z tablicą Mendelejewa, niebezpieczeństwem, zagrożeniem. Sztuka z trudnymi, wyszukanymi wyrazami, pojęciami, zjawiskami. Z technologią hej do przodu osadzoną w barbarzyńskim socjalizmie. Natychmiast budzi zainteresowanie.
"Akcja rozpoczyna się na terenie budowy, gdzie zostaje skradziony defektoskop z izotopem promieniotwórczym. Milicja prowadzi w tej sprawie intensywne śledztwo, chcąc zapobiec czyjejś śmierci na skutek działania niebezpiecznych promieni X. Milicjanci znajdują izotop ukryty w oparciu fotela jednego z bohaterów. Ktoś chciał go zabić. Pytanie: kto i dlaczego?"* Śmieszna to intryga sztuki, jakaś nieporadna, naiwna. Na pozór skomplikowana. W efekcie naciągana, wydumana, grubymi nićmi szyta. Zderzenie skomplikowanych technologii z totalnym, zupełnie niezrozumiałym bałaganem. Na zakładzie. W terenie. W życiu. Brak kontroli, solidności, konsekwencji. Odpowiedzialni są wszyscy i nikt. Cieszy tylko, że zamach na zdradzanego małżonka nie powiódł się. Nieszczęsny uszedł z życiem. Jego zdrowie też nie zostało nadszarpnięte. Przez krótki okres czasu był pod wpływem promieniotwórczego irydu całkowicie nieświadomy swojej życiowej sytuacji.
Fabuła tylko rozbawia fundując banalny, mało wiarygodny romans. Miłość a może tylko zaborczą skłonność mężczyzny, który nie chce się wiązać na stałe, lubi samotność. A jednak obmyśla pokrętną zbrodnię, by zatrzymać przy sobie jedyną osobę, na której mu zależy. Z którą cokolwiek go łączy. I ta wiarołomna żona, która robi, co robi z nudów, bo mąż zostawia ją zbyt często samą. Ma za dużo wolnego, niczym nie wypełnionego czasu. Właściwie jest jej wszystko jedno z kim jest. Bo tu w ogóle chodzi o to, by z kimś być i niekoniecznie być kochanym. Mężowi nie można nic zarzucić. To przyzwoity człowiek, pracowity, solidny, oddany. Nie ma mowy o wielkim, morderczym uczuciu, skomplikowanej zdradzie, szalonej zazdrości. Wszystko jakieś powszednie. Zwyczajne. Rozmemłane. Jakby z przypadku. Lub przy okazji. Tak, to sposobność staje się kołem napędowym zdarzeń. Sprzyja niewydolny system pracy, tempo życia. I ludzie bez właściwości. Oczywiście poza funkcjonariuszami milicji. Ci są przebiegli, sprawni i bardzo, bardzo ludzcy i życiowi. Postaci papierowe. Modele literackiej fantazji zaprzęgniętej na potrzeby socjalistycznego strażnika prawa pilnującego sprawiedliwości, przymykającego oko na ludzkie ułomności, słabości. Czujni, sprytni. Takie archetypy do lubienia. Takie swoje chłopy. Milicjanci. Znają życie, ludzi. Dadzą pożyć. Nie skrzywdzą. Zawsze na posterunku! Sympatyczni. Budzący respekt i zaufanie. Wdzięczność.
Właściwie zbyt zawiły, wydumany jest tu pomysł morderstwa doskonałego. Zbyt wymyślny przy jednoczesnej łatwości dochodzenia majora milicji po nitce informacji do kłębka prawdy. I ta nadzwyczajna łatwość złapania w pułapkę podstępu niedoszłego mordercy, przecież niegłupiego, wykształconego, inteligentnego człowieka.
Iryd, izotop promieniotwórczy, defektoskop, promienie X, beryl, heliodor, licznik Geigera-spektakl teatru sensacji naszpikowany jest obcymi, skomplikowanymi pojęciami jak pieczeń słoniną, by był soczysty, smakowity, przyjemny do kulturalnego konsumowania. Niezwykły, szczególny, wyjątkowy. Pokazujący prozę życia socjalistycznego systemu. Nieprzestrzeganie procedur, przeciążenie pracowników, brak odpowiedzialności, złodziejstwo, naciąganie norm. W tym wszystkim nieporadna miłość, a może tylko romans. A może tylko tęsknota za bliskością. To, co zawsze. Zaniedbujący mąż nudzącą się żonę. Kochanek, samotny wilk, potrzebujący jednak spełnienia w miłości. Piękna i bestia.Naciągany postęp i totalny bałagan organizacyjny systemu. Przekombinowany pomysł na morderstwo. Kolejny dowód na sprawność milicji, która stoi na straży, która wszystko ogarnia i rozwikłuje. Jest ponad małostki, banały. Uzyskuje swoje. Zwarta, sprawna i gotowa. Na czas uratuje, co daje nadzieję, przywraca spokój. Choć rzeczywistość zgrzyta, rozpada się a wszystko, co jest w zasięgu, jest rozkradane.Kradnie się miedź, iryd, żonę, uczucie. Bez konsekwencji w realu. W teatrze autor pilnuje porządku. Nawet nie dopuszcza do zbrodni. Na czas ingeruje.
Zbrodnia niedokonana, uczucie niespełnione, pragnienie miłości niezaspokojone, normalność nieosiągalna. Namiastka wszystkiego. Kiedyś godzina sensacji po tygodniu pracy. Dziś telenowela z dreszczykiem emocji, niewymagająca łamigłówka pozwalająca odetchnąć, odpocząć, rozerwać się. KOBRA. Tym razem irydująca namiastka teatru. I tylko ten seans teatralny uzmysławia, że mi ludzi brak, na wizji brak. Brak budzącego zaufanie Wieńczysława Glińskiego, brak erudyty dystyngowanego Igora Śmiałowskiego, brak męskiego Emila Karewicza, brak powalającej blondynki Ireny Karel i pozostałych wspaniałych artystów, dla których warto zawsze z KOBRĄ, z teatrem być.
* źródło: strona internetowa TVP Teatr Telewizji
IRYD
Autor: Barbara Nawrocka, Ryszard Doński
Reżyseria: Mieczysław Waśkowski
Realizacja tv: Barbara Borys-Damięcka
Scenografia: Krystyna Mielech
Zdjęcia: Tadeusz Roman
Obsada:Wieńczysław Gliński (Major Korta), Jerzy Turek (Porucznik Małek), Igor Śmiałowski (Dr Cwinar), Emil Karewicz (Antoni Walczak), Irena Karel (Irena Kamińska), Miłosz Maszyński (Stefan Kamiński), Barbara Klimkiewicz (Zofia Stec), Zygmunt Listkiewicz (Chraboń), Andrzej Gawroński (Operator defektoskopu), Ryszard Markowski (Karolak), Ludwik Jabłoński (Dozorca wykopu)
produkcja 1968 roku
Zdjęcie z internetu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz