wtorek, 1 lipca 2014

GOLGOTA PICNIC



Źle się dzieje w państwie polskim. Zawieruchy, rozróby jakieś niekulturalne przepychanki. Teatr polityczny . Teatr uliczny. Wypowiedzi jakieś kudłate, rozbuchane, krzykliwe a nabzdyczone. Niby artystyczne, niby z pozycji siły, niby poprawnościowe, niby w najlepszej wierze. To już nie uczta, nie ekstaza, nie widowisko ale najzwyklejszy codzienny bałagan picnic. Nie, pic nic. Tyle, ze nic naznacza tu wszystko. Wszystko ma poziom nic.

A ja myślę sobie-cudnie jest. Coś się dzieje. Nieobojętnego, spontanicznie kontrolowanego. Z namaszczenia najwyższych wartości. Olimpu sztuki. Golgoty wiary. Ślepoty prawa i sprawiedliwości. Uliczny performance. Starcie. Próba sił. Zaangażowanie poparte czynną, bezpośrednią aktywnością. Włączenie klauzuli SPRAWDZAM. Osobiste i publiczne.

A już się nam wydawało, że mamy wszystko. Wszystko na miejscu, we właściwym kierunku, z odpowiednią mocą właściwych treści, poglądów i koncepcji.  W najlepszym porządku. Koncesję wolności na wyłączność. Hej, do przodu! Demokrację, ale nikt nie widzi, że jakąś pampersową, prenatalną, karykaturalną. Prawo, które sankcjonować może dopiero sąd. Twierdzi się, że niezależny i niezawisły. Wolność, której granic i odpowiedzialności nikt nie chce akceptować, a zastrzega ją sobie tylko dla siebie w wydaniu nieograniczonej ekspresji. Interesy na poziomie róbta co chceta. Sztuki na poziomie prymitywnie narzucanej widzowi opcji bez  prawa veta. Konsumpcja über alles! Wszelkiej sztuki zresztą też. Nawet tej, która konsumpcję piętnuje, krzyżuje, wyszydza.

Nie wiem dlaczego wydaje nam się, że ze wszystkim jesteśmy w stanie sobie poradzić. Że mamy już taką świadomość, wiedzę, wiarę, dyscyplinę, kulturę i możliwości, by sprostać najtrudniejszym wyzwaniom. Że zawsze dojdziemy do porozumienia i to poprzez dialog, dziejowo wrośniętą w genotyp historyczny Polaków tolerancję, otwartość. Skąd to przekonanie, ze jesteśmy doskonali? Silni. Wszechstronni. Absolutnie elastyczni, ulegli. Politycznie, religijnie, poglądowo niezależni.

Piknik trwa. Tylko piknik. I nie jesteśmy doskonali. Ciągle błądzimy. Zapuszczamy się w mateczniki  słabości, ograniczeń, manipulacji, w których wyrastają i żerują partykularne interesy o niskich, osobistych czy grupowych pobudkach, motywacjach. Bo poszerza się pole walki, zamglone emocjami, zadymione oskarżeniami, skażone obrażaniem. Bo multiplikują się podziały pomiędzy wszystkimi, którzy są święcie przekonani, że mają najświętszą rację. Bo się wyzwalają złe, negatywne siły eksplikowane myślą, mową,  uczynkiem i zaniedbaniem. W tym wypadku jeszcze zaniechaniem. Bo rządzi, decyduje, nadaje ton dyskusji siła walki ulicznej, kryterium strachu, szantażu, tchórzostwa, nieudolności rozwiązywania sytuacji krytycznych, stanów kryzysowych.  

Wszystko jest nie tak. Wszystko jest prawdą ale też prawdą i gówno piknik prawdą.

Brakuje zwykłej mądrości, zdolności koncyliacyjnych, dobrej nieprzymuszonej woli, miłości bliźniego swego jak siebie samego, nawet najmniejszego, najpodlejszego, błądzącego. Wzajemności szacunku i woli dialogu, który dawałby szansę na zrozumienie prowadzące do porozumienia. Choćby tego, że nie szarga się świętości bezkarnie. A przynajmniej bez konsekwencji.

A przecież TEATR jest przestrzenią komunikacji i ratunku. Sztuka to komunikacja. A jednak zawodzi, nie sprawdza się, jest ułomna. A przecież religia jest przestrzenią komunikacji i ratunku. Pomiędzy realnym i niemożliwym. A jednak przedstawiana jest jako rząd dusz ciemną masą. Arcybiskupi okazali się arcy polityczni, otwarcie poparli wiernych. A przecież polityka to komunikacja. Polaryzacja postaw. Prawo dla porządku racji. A jednak jest słaba, tchórzliwa, koniunkturalna, zachowawcza. Nie mamy wątpliwości, że sfokusowana jest tylko i wyłącznie na  wygraną w następnych wyborach. Ani  organizator MALTY, władze z prezydentem Poznania, ani pani minister ze służbami Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, ani służby porządkowe nic, kompletnie nic pozytywnego nie zrobili. Stanęli przeciw, na wspak sytuacji. Umyli ręce. Sami artyści sobie nie pomogą, nie dadzą rady. Wszelkie listy poparcia, solidarności traktowane są z pogardą i lekceważeniem, bo nie mają mocy sprawczej a są tylko demonstracją racji środowiska .To nie działa. Nic nie znaczy. Dotychczasowa praktyka to pokazuje. To smutne, ale tak właśnie jest.

Zdajemy się ignorować fakt, że komunikacja jest sztuką. Polityka ma swoje cele, możliwości i siłę. Religia to rzecz święta wymagająca szczególnego traktowania. Kto z krzyżem wojuje, od krzyża ginie. Wiara jest silniejsza niż szkiełko i oko.  Szczególnie zagrożona, obśmiewana, wyszydzana, lekceważona. Wypływa z najgłębszych potrzeb człowieka. Potrzeby miłości, zrozumienia i ratunku przed złem, którego się doświadcza, przeczuwa. Brakuje nam prawdziwych przewodników, mądrych przywódców. Autorytetów.  Ludzi, którym jesteśmy w stanie zaufać, których jesteśmy w stanie słuchać. Każdy realizuje swój plan nie oglądając się na innych, nie myśląc o konsekwencjach. Bo, jak o tym już pisałam, gdy jest akcja, należy się liczyć z reakcją. Samo z siebie nic się nie dzieje. Samo się nic nie rozwiąże. Zwłaszcza to, co wymaga mądrości, autorytetu, mediacji. Czasu.

Artyści mają prawo wystawiać, nawet jeśli mają z góry złe założenia , wrogie intencje.  Widzowie mają prawo do obejrzenia sztuki, jeśli nawet zetkną się z obrazoburstwem, bluźnierstwem, obsceną. Mają też prawo protestować, wyrażać swoje niezadowolenie, przekonywać do swojej racji.  Organizatorzy, politycy, hierarchowie kościelni, służby porządkowe - wszyscy reprezentujący  strony konfliktu- są odpowiedzialni za przebieg spotkania skrajnie różnych racji wyrażanych na forum publicznym. Są instytucjami, reprezentantami, prawem. Mają obowiązek, instrumenty, zobowiązanie i odpowiedzialność. Wymagamy od nich więcej, bo więcej mogą, bo więcej znaczą.

Wszystkim zabrakło wiary w siebie nawzajem, nadziei na porozumienie. Zatrzymaliśmy się na poziomie nieufności, podejrzliwości, roszczeń, uzurpacji, siłowych , skrajnych rozwiązań, obrony swoich tylko racji i interesów. Brakuje nam wiary w moc oczyszczającą sztuki, otwierającą nam oczy, poruszającą serca, uaktywniającą umysł. I wiary w nas samych, że z każdym jej poziomem sobie poradzimy, bo wiara w sztukę nie jest bezwarunkowa, głupio naiwna, bezgranicznie uległa, bezkrytyczna.

Zabrakło nam wiary w człowieka wierzącego, którego zezwierzęcamy w oglądzie opiniotwórczym. Po prostu zabrakło nam szacunku do siebie nawzajem. Szacunku do drugiego człowieka. Kimkolwiek by nie był. Cokolwiek by nie reprezentował czy znaczył. Uznania jego status quo. Jego przestrzeni i istoty wolności. Jaka by nie była. Zabrakło nam wrażliwości na siebie nawzajem. Na najgłębsze, najczulsze uczucia drugiego człowieka. Kimkolwiek by nie był. Cokolwiek by nie reprezentował czy znaczył.

Zabrakło nam tak wiele na tak wielu poziomach. Co przyniesie konsekwencje. Złe konsekwencje. Mamy niebezpieczny precedens. Mamy pomieszanie pojęć, definicji, zakresów. Mamy pogłębiające się podziały niezrozumienia, nietolerancji, obrazy. Deficyt empatii.

Zawiedliśmy jako ludzie, jako instytucje, jako politycy, jako naród. Państwo to "..,   i kamieni kupa" już jako nie tylko polityczna, prywatna, indywidualna opinia ale i żywej sztuki napisana, wyreżyserowana, przedstawiona w konfrontacji definicja. Wypracowana  konsekwentnie karykatura relacji międzyludzkich. Urządziliśmy sobie piknik zamiast ...Zamiast czego? Czego tak naprawdę potrzebujemy? Na co zasługujemy? Wydaje się nam, że na wszystko. Wszystko. Niektórzy nawet w to wierzą. Ci, co nie wierzą, marzą, śnią. Mamy jeden wielki narodowy, państwowy niefajny pic. Takie nic, niefajne nic. Głupota picnic. Bo już sam tytuł przedstawienia "Golgota picnic" jest jawną,  prowokacją. Bezczelną, bo w złej wierze i zamyśle przygotowaną przez reżyseria, do czego się publicznie przyznaje. Jest oczywistym bluźnierstwem dla tych, co wierzą w Boga. Ci, co nie wierzą, ci, co nie są bez winy niech rzucą jednym z tych kamieni kupy. Słowne, demonstracyjne, ważkie kamienie w przestrzeni publicznej już zostały rzucone. Zbudowały precedens. Zło prewencyjnej cenzury. Bezsilności. Rosnących podziałów. Wrogości. Niechęci. Niezrozumienia. Agresji.

Więc po to walczyliśmy? Po to? Żeby wszystko zmienić, by nic się nie zmieniło?
Przelana krew  za ojczyznę przeszłych pokoleń, spuścizna życia i śmierci Jana Pawła II, 25 lat wolności, państwo prawa i sprawiedliwości to tylko fasada, za którą każdy z nas urządza sobie piknik na folwarku zwierzęcych potrzeb człowieka. By przetrwać za wszelką nieludzką cenę.

A może jednak nie jest tak źle? Jak wygląda, jak się wydaje. Może to są właśnie te koszty dojrzewania do wolności, do demokracji. Niezbędne tarcia i zgrzyty. Potyczki. Testowanie na ile sobie każdy z osobna czy w grupie jest w stanie pozwolić, co jest w stanie wywalczyć.

Bo to jest walka. Bój o to, co uznajemy za ważne, istotne, niezbędne. Osobiste i publiczne. Moje, twoje, nasze. Myślę, że to zawsze musi być walka. Permanentna czujność, nieustające sprawdzanie stanu wartości, stanu interesów. Stanu mentalności. Stanu rzeczy i ludzi. I tego, co ich łączy i dzieli. Stanu argumentów, które decydują o jej treści i formie. Ich jakości, wadze, zakresie.

Porażką, przegraną byłaby obojętność, wycofanie. A tak byliśmy świadkami lub uczestnikami próby sił. I tylko od nas zależy, ile ten stan faktyczny, to doświadczenie dla nas znaczy. I to nie indywidualnie a zbiorowo. Bo znów zobaczyliśmy, że w ilości przekonanych, wierzących w swoją rację siła. Bo nie łudźmy się, zagłuszany głos aktorów czytających sztukę za policyjnymi barierkami nie wybrzmiał zwycięsko. To mrożący krew w żyłach widok. A przecież kościół jeszcze tak niedawno, pamiętamy to dobrze, tak solidarnie razem z artystami walczył o wolność. Czy o taką wolność? Wolność, która jest tak różnie rozumiana przez każdą ze stron. Może kościół czuje się zdradzony, niszczony, atakowany? Nie przez ten jeden spektakl ale systemowo, konsekwentnie.  Nie, na pewno?

Wiara czyni cuda. Powiadają. Bóg jest miłością. Wiara w miłość jest cudowna. Nawet teoretyczna, sama w sobie. Muszę się jej trzymać, jak tonący brzytwy. Bo nic lepszego niestety ludzie nie wymyślili. Sztuką będzie więc wiara w miłość. Nawet do najpodlejszego, najbardziej nieznośnego, uwierającego przejawu życia i każdego jego uczestnika. Muszę wierzyć więc i w sztukę. Nawet w tę najbardziej trudną, uwierającą, bluźnierczą. Muszę wierzyć, że sobie z nią poradzę. Znajdę sposób, argumenty, siłę. Amen.

PS A wystarczyłoby nie sprowadzać spektaklu tak kontrowersyjnego, drażniącego. A wystarczyłoby nie promować go tak ostentacyjnie w sferze publicznej /to wypowiedzi w mediach reżysera rozjuszyły każdego normalnego człowieka/. A wystarczyłoby mądrze pokierować obiema stronami sporu. A wystarczyłoby zabezpieczenie imprezy, protestu od strony odpowiedzialnych i zobowiązanych ustawowo do tego instytucji i służb, z politykami na czele/duchowni też aktywniej mogli się włączyć/. Niestety, Polak nie jest mądry nawet po wielkiej, wielkiej szkodzie. To taka polska negatywna progresja. Gordyjski węzeł polskości. Pomieszanie z poplątaniem. Mydło i powidło. Ręka w nocniku o pojemności nieograniczonych podłości, chamstwa, wulgaryzmów, zła, bezsilności. Serce z kamienia. Wąż w kieszeni. Głupota rozumu w kolorze tańca św. Wita. A wystarczyłoby nie interesować się sztuką. Zignorować ją, zamilczeć, obejść dużym łukiem w drodze do domu, do kościoła, do lasu na piknik. Naprawdę byłoby lepiej? Naprawdę dobrze?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz