środa, 28 maja 2014

MORRISON/ŚMIERCISYN PAWEŁ PASSINI


Piękny spektakl teatralny przedwczoraj widziałam. Właściwie przeżyłam. Dotknęłam istoty teatru z siłą jaką on tykał życia i śmierci. Poczułam. Poezję i prozę życia. Wzlot ikarowy i jego upadek. Zmysłów oszołomienie. Tajemnicy oddziaływanie. Czarowanie sztuką. Nienachalną a subtelną, delikatną. Wdzierającą się podprogowo.  Snującą się kaskadowo. Wielowarstwową a jednocześnie ujawniającą warstwę po warstwie. Czarowanie podmiotem i przedmiotem na równoprawnych zasadach. Potęga sztuki to była. Była się zmaterializowała. Na czasu mgnienie. I teraz niosę ją w sobie. W sobie rozwijam. I zwijam. Mogę zrobić z nią, co zechcę. Tak to już jest z używaniem wrażliwości, wyzwalaniem jej, uruchamianiem. Obracaniem czuciem w sobie.

Fale czerwonych muślinowych zasłon, łagodzących i jednocześnie podbijających ostrość przenikania się życia ze śmiercią, realu z iluzją, zacierających kontrast  miłości z bólem istnienia, jak tsunami zalewały jaźń, łączyły się z krwiobiegiem zmysłów. Niosły myśli, słowa i uczynki. Łączyły wszystko w jeden nurt zdarzeń to kłębowisko wielu źródeł zjawiska, jakim był śmierci syn, Jim Morrison. Śmierci przeznaczony, na śmierć przez siebie skazany, śmiercią wyniesiony i wzmocniony. Czerwień, żywy kolor mocno działający na zmysły,  emocje, wyobraźnię, silnie wywołujący przypływ adrenaliny. To krew, ogień, żar, piekło. Ale i namiętność, i miłość. Ta wezbrana fala kłębiących się emocji, namiętności, wzmocniona wszystkimi dopalaczami szaleństwa, pochłonęła Morrisona. Nie, to on dał się pochłonąć. By wynieść go na szczyty sławy. Krótkie, intensywne  życie ciężko pracujące na śmierć. Bezustannie. W szalonym dance macabre. Nieudawane, prowokowane samobójstwo rozłożone w czasie. Na oczach wszystkich. Skuteczne wobec nieskutecznego. Śmierć wobec życia. By spłonąć na stosie buntu bezceremonialnie wrzucony weń przez pędzący rollercoaster kreacji scenicznej. Marionetka projekcji tłumu, pokarm mas podtrzymywanych przy życiu egzystencją, twórczością idola. Mieszanka wybuchowa, w której artysta nie ma żadnych szans na długie, szczęśliwe, normalne życie.

Życiorys Morrisona jest nie do podrobienia, nie do naśladowania, nie do powielenia. A jednak bogom sceny podobny.  Janis Joplin, Kurt Cobain, Michael Jackson, Amy Winehouse. I inni. Prawdziwy talent, prawdziwy bunt, prawdziwa ofiara całopalenia. Odnajdująca w najprostszym dźwięku rytm świata, istnienie absolutu/kapiący kran, układ galaktyk/. Sensu, sedna życia szukająca w wyobrażeniu wędrówki  i przechodzenia przez kolejne drzwi wtajemniczenia otwierające się na metafizyczny cel /w onirycznej wizji Jim rysuje je palcem, pojawiają się na sercu Strażnika /. Świadomość  bliskości śmierci, która w spektaklu przyjmuje postać pięknej, nagiej, pociągającej dziewczyny z przerażającą ptasią głową i tajemniczym głosem, towarzyszy Morrisonowi przez całe życie.  Po kres wyznaczony pocałunkiem śmierci. Kres poszukiwań odpowiedzi na pytania: „Gdzie mieszka Czarnoksiężnik z krainy U.S.? Jak wygląda prawdziwa, ostateczna wolność? Co stanie się z marionetką, która odetnie się od sznurków? A kiedy uda ci się przebić na drugą stronę, czy wrócisz do mnie jeszcze? Czy mam biec za Tobą?"*.

Krótkie, szalone życie, gwałtowna śmierć jednostki, która personifikuje ból egzystencjalny tłumów kolejnych pokoleń młodych gniewnych, pokazuje obcowanie z nieznanym, ujawnia lęki, walkę o wartość, sens życia. Co sprawdza, testuje opcję: jeden za wszystkich ale nikt dla jednego. Archetyp współczesnego bohatera, mającego przejść przez piekło dla zdobycia trofeum uzasadniającego zniesienie  trudów, absurdów, nonsensów kariery, życia. Jeden dla wszystkich. Człowiek wyniesiony przez wyobraźnię, wrażliwość, potrzebę tłumu, na obraz i podobieństwo bogom. Popkulturowym, powszechnym, powszednim.

Jak stare kultury, barbarzyńcy składamy ofiarę z człowieka. Od czasu do czasu. Od przypadku do przypadku. I karmimy się jego legendą, żyjemy mirażem wielkości, grzejemy się w jej blasku, przeglądamy w jego niezwykłości. Szukamy uzasadnienia. Żyjemy ich życiem. Podkręcamy swoje. Fikcja mitu pobudza  wyobraźnię. Zaprząta myśli. Buduje zamki na piasku. A my udajemy, że wszystko jest w porządku. Na miejscu. Potrzebujemy ofiar, nie chcemy, by dojrzały i zmarły naturalną śmiercią. Bo inaczej tracą swoją moc, siłę. Fascynującą, mroczną, pociągającą sukcesem, talentem, świeżością przekazu ich sztuki. My, pozostający przy życiu. Życie pożerający życiem kanibale.

To działa jak w przypadku ROMEA I JULII Szekspira. Nie ma znaczenia, czy to postaci literackie czy naprawdę żyjące. Idol muzyczny staje się równie wyobrażeniem fikcyjnym jak postaci dramatu. Umierając w apogeum uczuć czystych, szalonych, gwałtownych, mocnych, stali się symbolem ideału miłości. Żyjąc dalej mogliby już tylko ten ideał osłabiać, burzyć. Niszczyć. Zbrukać. A tego nie chcemy. Nie chcemy. Nie chcemy być pozbawiani nadziei. Chcemy wierzyć, że niemożliwe jest możliwe.  Bo podświadomie przeczuwamy, wiemy, że życie jest mocniejsze, bezwzględniejsze w weryfikowaniu iluzji niż śmierć. Z czasem zdziera wszystkie zasłony i dociera do prawdy. Śmierć zachowuje status quo. Pozwala wyzwalać pozytywną energię, która za każdym razem w nas eksploduje, gdy słuchamy muzyki Doorsów, oglądamy Romea i Julię Szekspira. Czysta przyjemność działająca jak narkotyk. Jak wstrzykiwana do ciała naturalna substancja  ratująca życie. Radość, sens życia. Śmierć głównych jej architektów podbija tylko stawkę. Wzmacnia kruchość, wyjątkowość tego doznania. Ulotność cudu. Gdy czujemy  intensywnie wzmacnianą nadzieję, gdy naładowani jesteśmy niezwykłą energią burzącą wszystkie możliwe ograniczenia. Gdy czujemy się wolni, mocni, a żadne bariery nie istnieją. Tłum przeżywa euforię za którą płacą życiem jednostki. Ci, którzy ją wyzwalają. Podpalają w nas świat. A sami płoną na naszych oczach. Są potrzebnym paliwem, napędem. Samowyzwalaczem w postaci śmiercisynów, Jimów Morrisonów.


Rzeczywistość nadal , na bieżąco karmi nas podobnymi zjawiskami, gdzie uchwycenie pulsu świata nie wystarcza, by ocalić odkrywców, bohaterów wzniecających w nas emocje, działania ekstremalne. Sixto Rodrigez, to inna bajka. Jednak naznaczona już śmiercią, bo 36 letni reżyser wspaniałego SUGAR MANa z 2012 rokuMalik Bendjelloul, niedawno zmarł śmiercią samobójczą. Jego oskarowy sukces, świadomość, że dokonał rzeczy niezwykłej, ważnej, nie ocalił go. Nie uchronił go. Nie wzmocnił. Odszedł w smugę cienia, a swoją historią wzniecił nowe emocje, uczucia, myśli. 

To MORRISON/ŚMIERCISYN Pawła Passiniego winno być honorowym przedstawieniem 34 Warszawskich SpotkaŃ Teatralnych. Nic nie wiemy na temat tego, dlaczego je pominięto. Mimo nagrody TEATRU imienia Konrada Swinarskiego. Przedstawienie absolutnie na to zasługiwało. Mogło wydawać się kontrowersyjne, odważne, wykraczające szeroko poza dramaturgię tradycyjną. I dobrze. Po to jest sztuka. Po to jest. By poszerzać środkami wyrazu  pole walki o prawdę, o znaczenie, sens. O piękno. A to zawsze jest trudne, wymaga wysiłku po obu stronach czwartej ściany, która w tym wypadku była wyraźnie wytyczona ale jednocześnie burzona. Płonęła barwą piekła dochodzenia do istoty rzeczy, do wzruszenia jakie daje sztuka. Do siły ognia w nas wzniecanego jej wysiłkiem poprawiania świata iluzją. Taką, że dobro, piękno, siła zwycięża ale za cenę najwyższą. Za cenę zachłannie, na głodzie pożeranego przez śmierć życia.



* Przedstawienie odwołuje się do wątków literackich, m.in. "Procesu" i "Przed prawem" Franza Kafki, "Czarnoksiężnika z Krainy Oz" Lymana Franka Bauma czy "Małego Księcia" Antoine'a de Saint-Exupery'ego.



MORRISON/ŚMIERCISYN
Opolski Teatr Lalki i Aktora im. Alojzego Smolki

autor: Artur Pałyga

reżyseria: Paweł Passini
scenografia: Zuzanna Srebrna
projekcje: Maria Porzyc
opracowanie muzyczne: Paweł Passini, Sambor Dudziński
asystent reżysera: Grzegorz Grecas
pomoc w realizacji dźwięku: Łukasz Wójcik

OBSADA:


Beata Kucharska (gościnnie) ,
Aleksandra Mikołajczyk
Mariola Ordak-Świątkiewicz
Helena Sujecka (gościnnie)
Zygmunt Babiak
Łukasz Bugowski
Sambor Dudziński (gościnnie)
Krzysztof Jarota
Miłosz Konieczny
Andrzej Mikosza




















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz