1 listopada. Kolejny wspaniały, słoneczny, ciepły dzień. Kolejny szczęśliwy dzień. Życie jest piękne. Nawet w swej najobrzydliwszej formie, najnieznośniejszej ohydzie i cierpieniu, bo wtedy w najbardziej dojmujący sposób czujemy, ze żyjemy. Śmierć wpisana jest w korowód życia z klauzulą absolutnej, nieodwołalnej wykonalności. A Święto Zmarłych z cudowną feerią barw, kompozycji i świateł dowodzi, że pamięć i miłość nie gaśnie a intensywnieje. Życie po życiu trwa. Spójrzcie w kierunku cmentarzy. Ilość kwiatów, wiązanek, świec tak szczelnie przygniata płyty pomników, jakbyśmy chcieli mieć pewność, że to, co umarło , nie wypełznie, z martwych nie powstanie. Przynajmniej dziś. Przynajmniej dziś panujemy nad tym, co umarło. Kontrolujemy to i sprawdzamy w pamięci, co z życia może pozostać, co umarłe w nas nadal trwa. Jakie wspomnienia, jakie emocje, uczucia. Strzępy, skrawki, powidoki. Tęsknota, żal, poczucie straty. Rozmowy, czułe wyznania, wybuchy niemożliwe złości. A gdy brakuje słów , modlitwa, choćby wyuczona , w standardowej formułce tonuje unieważniającą falą bezlitosne nieuniknione. Zaklinamy rzeczywistość, zasypujemy słowami lęk przed śmiercią. Te cmentarne tłumy ratują nas pojedynczych. Pozwalają z godnością przebrnąć przez ten performans oswajania śmierci przez życie. Pielgrzymki do grobów, z kwiatami, wiązankami, zniczami, atrybutami pogrzebów, ćwiczą w nas umiejętność odchodzenia. Upewniają, że nie wszystek ty, on, ona, my, wy, oni, ..,ja umrę. Cokolwiek zostaje, jest życiem.
I te dymy zniczowe nad cmentarzami, jakby płonęło to, co kiedykolwiek żyło. Koncentracyjna smuga cienia. Smuga, która spala od zewnątrz. Bo tak naprawdę nie istnieje żaden obrządek, który stłumiłby ból, wypełnił pustkę, przysposobił po stracie do życia dalej. A ono uchodzi jak spuszczane gwałtownie powietrze i nie pozwala znaleźć pocieszenia w tym, że innych to też dotyka.
Żyjąc , umieram dzień po dniu. Z każdym kolejnym jest mnie mniej. I mniej, gdy kogoś tracę na zawsze. Mimo doświadczenia przeszłości uwięzionego w pamięci. Tak wybrakowana trwam. Cóż z tego, że barwy jesieni zagrzewają, ładują. Te intensywne kolory zaogniają rany. Rozkwitające cmentarze, gorejące światłem, wylewają się poza obręb śmierci. Wkraczają w strefę zwyczajności i infekują obfite ponad miarę życie. Dzisiaj.
Cmentarz w Święto Zmarłych to najbardziej żywe miejsce dla tych, co odwracają się plecami do śmierci. Życie jest piękne. W każdym jego przejawie. Nawet tym najbardziej śmiertelnie poważnym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz