środa, 19 grudnia 2018
HYMN DO MIŁOŚCI
HYMN DO MIŁOŚCI to przewrotny spektakl na chór i orkiestrę w towarzystwie pluszaków, skomponowany i dyrygowany przez Martę Górnicką. Jest wypowiedzią społeczności- szerokiej reprezentacji różnorodności: kobiet i mężczyzn, dorosłych i dzieci, ludzi o różnym kolorze skóry, amatorów i profesjonalnych aktorów, osób z zespołem Downa- o Europie tu i teraz w kontekście współczesnych niepokojów, lęków, zagrożeń. Gdy indywidualny człowiek podporządkowuje się jednobrzmiącemu wielogłosowi. Gdy synchronizuje się JA z MY. W czsach przepisywania historii, tworzonej z wybiórczej, wyrwanej z kontekstu informacji. Wypierania błędów, przemilczania wypaczeń. Narastania nietolerancji i niedostatecznej epatii wobec innych, obcych. Budowania narracji niekoniecznie zgodnej z prawdą czy całej w prawdzie. Niekoniecznie nawet zmierzającej do prawdy.
Efekt HYMNU DO MIŁOŚCI ujawnia zwarcie szyku dla działania we wspólnej sprawie ale czy słusznej? W tym wypadku wybrzmiewa grupowym zgraniem w tonacji niebezpiecznego nacjonalizmu, terroryzmu, rasizmu. Tekstowy kolaż - wypowiedzi fundamentalistycznych bojowników i terrorystów /np. 2083. Europejskiej Deklaracji Niepodległości – manifestu Andersa Breivika, przemówienia przywódcy ISIS Abu-Bakra i Ben Ladena/, przykłady z internetowych forów społecznościowych/heit, język nienawiści/, fragmenty liturgii, wystąpień polityków, popowych piosenek, znanych patriotycznych, narodowych, religijnych czy ludowych pieśni-wybrzmiewa niebezpieczną nutą. Wyraziste układy choreograficzne, kostiumy, które są ubraniem powszednim, swobodnym, prywatnym przeciętnego obywatela, czyni tę wypowiedź mocną, sugestywną. Natychmiast zrozumiałą. HYMN DO MIŁOŚCI jest komunikatywny. Przejrzysty. Odwołuje się do uczuć prostych, motywów rozpoznawalnych, treści doskonale znanych. Wykorzystuje naturalną potrzebę wyrażania siebie, dążenie do szukania ludzi sobie podobnych, stawania się wspólnotową jednią. Bo to daje moc, siłę, napęd. Poczucie ważności, poczucie bezpieczeństwa, poczucie przynależności. Łatwo przychodzi się z tym utożsamić. Bez trudu można się do chóru przyłączyć.
Kompozycja HYMNU DO MIŁOŚCI ujawnia niebezpieczeństwo manipulacji. Odwołuje się do miłości. Nawiązuje do uczuć, idei pochodzacych z różnych obszarów, często odległych, nieadekwatnych do współczesnych kontekstów, które w efekcie tworzą podział na MY lepsi i ONI gorsi. Rozbudza kontrowersyjne emocje wokół trudnych tematów/migracje, różne rasy, wyznania, orientacje/. Budzi demony wojny. Demaskuje podprogowe działanie presji, przymusu, poprawności wobec jednostki przez wypowiadanie się jednym, wspólnym, zgodnym głosem w niewinnym poczuciu wypełniania misji. Słusznej, bo zbiorowej, demokratycznie ukształtowanej, misji.
Marta Górnicka chciałaby, byśmy w gromadnym rozśpiewaniu nie gubili pamięci Zagłady, Holokaustu, przestrogi wynikającej z gorzkiego doświadczenia, gdy sztuka /orkiestra obozowa/ perfidnie wykorzystywana przez posiadających władzę, miała podkreślić upadek człowieczeństwa, na wieki wieków upodlić rodzaj ludzki władzy pozbawiony. Bo Niemcom nie chodziło tylko o to, by zabić. Zależało im, żeby złamać, zniszczyć, upokorzyć w człowieku, wszystko, co ludzkie tak, by świadomość o tym nigdy nie pozwoliła się mu już podnieść. Nie ma wyzwolenia od tej pamięci. Reżyserka dyryguje chórem, który ostrzega. Pokazuje, jak HYMN DO MIŁOŚCI, który demaskując niebezpieczną manipulację zarządzania lękami, emocjami, potrzebami człowieka, stać się może HYMNEM DO NIENAWIŚCI. Sposobem zniewolania jednostki formatowanej według politycznych potrzeb rządzących. Dla kształtowania zbiorowości karnej, podporządkowanej, ubezwłasnowolnionej. Pozbawionej poglądów własnych, światopoglądu otwartego, swego indywidualnego brzmienia, wyrazu. Bez prawa do sprzeciwu, do buntu.
HYMN DO MIŁOŚCI
W chórze śpiewają: aktorzy i aktorki Teatru Polskiego w Poznaniu, aktorzy i aktorki Chóru Kobiet, amatorzy z Poznania, dzieci, dorośli z zespołem downa, seniorzy.
koncept, reżyseria, tekst libretta: Marta Górnicka
muzyka: Teoniki Rożynek
choreografia: Anna Godowska
dramaturgia: Agata Adamiecka
scenografia: Robert Rumas
kostiumy: Anna Maria Karczmarska
lalki: Konrad Czarkowski (Kony Puppets)
reżyseria świateł: Artur Sienicki
produkcja: Izabela Dobrowolska, Agnieszka Różyńska
fotografie: Magda Hueckel
obsada:
Sylwia Achu, Pamela Adamik, Anna Andrzejewska, Maria Chleboś, Konrad Cichoń , Piotr B. Dąbrowski, Tymoteusz Dąbrowski , Maciej Dużyński, Anna Maria Gierczyńska, Paula Głowacka, Maria Haile, Wojciech Jaworski, Borys Jaźnicki, Katarzyna Jaźnicka, Ewa Konstanciak, Irena Lipczyńska, Kamila Michalska, Izabela Ostolska, Filip Piotr Rutkowski, Michał Sierosławski, Ewa Sołtysiak, Ewa Szumska, Krystyna Lama Szydłowska, Kornelia Trawkowska, Anastazja Żak
Koproducenci: Fundacja CHÓR KOBIET, Teatr Polski w Poznaniu, Ringlokschuppen Ruhr, Maxim Gorki Theater
Partnerzy: Goethe-Institut, Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski
Projekt współfinansuje Urząd m.st. Warszawy, Kunststiftung NRW
Warszawska premiera spektaklu 17.06.2017.
Polska premiera odbyła się 21 stycznia 2017 w Teatrze Polskim w Poznaniu
wtorek, 18 grudnia 2018
STRACH ZŻERAĆ DUSZĘ TEATR POWSZECHNY
Teatr czerpie w spektaklu STRACH ZŻERAĆ DUSZĘ pełnymi garściami z filmu Rainera Wernera Fassbindera. Konfrontuje się z nim. Wykorzystuje go. Wypracowuje własny język, by mówić o potrzebie wolności, tolerancji, miłości. Przede wszystkim jednak o strachu, wielkim irracjonalnym strachu przed innym, obcym, nieznanym. Nieoswojonym, pozanormatywnym, nieprzewidywalnym. Zaskakujacym. Podstępnie, perfidnie, podle zżerającym duszę. W tym wypadku związek dojrzałej kobiety z dużo młodszym od niej emigrantem prowokuje bardzo negatywne emocjonalne reakcje otoczenia. Wywołuje swiętą wojnę oburzenia, sprzeciw i wykluczenie. Dotychczasowa szczerość, bliskość, serdeczność, ufność okazała się płytka, pozorna, fałszywa.
Może dlatego przestrzeń sceniczna, będąca przeciętnym, mieszczańskim salonem, jest tu zresetowana bielą. Na nią można projektować to, co w duszy poszczególnych bohaterów, całej zbiorowości gra, co jest uśpione, co się w niej kryje. I trzeba przyznać, że nic dobrego. Wychodzą z ludzi karły, potwory, kreatury. Przestraszone karykatury człowieka współczesnego, nieznające tolerancji, otwartości, rozsądku. Ich groteskowe, pastiszowe, komediowe działania podszyte są hipokryzją, głupotą, kołtunerią najgorszej prowieniencji. Neutralna, bez wyrazu biel scenografii jest sztuczną powłoką jak sztuczne i nienaturalne jest zachowanie bohaterów. Wzmaga dodatkowo wrażenie, że ludzie wypełniający przestrzeń stają się jej kontrastem. Są w swych zachowaniach brudni, okrutni i źli. Nienaturalni.
Aktorzy, każdy wchodzi w różne role, grają szeroko, charakterystycznie. Powtarzają sekwencje, śpiewają, nawiązują rozmowy z widownią, prowokują ją. Kreślą swoich bohaterów grubą kreską. Po to, by wywlec i ośmieszyć, skrywaną pod warstwą kultury i dobrego wychowania, małość, bezduszność, brak empatii w relacjach międzyludzkich. I robią to z temperamentnym przytupem. Spektakl jest żywym, barwnym ale bardzo krytycznym obrazem mentalnej kondycji konserwatywnej, betonowej, chrześcijańskiej/olbrzymia postać Chrystusa na krzyżu w kącie mieszkania/ społeczności. Pozostawia nas z zadaniem odkrycia i przepracowania, co jeszcze tak naprawdę dla każdego z nas zasłania sterylna biel całunu. Jaki świat zaprzeszłych ale nieśmiertelnych lęków, idei, antywartości.
Spektakl Jakimiak kpiarsko demaskuje kruchość relacji międzyludzkich. Pokazuje, jak łatwo, jak szybko przychodzi człowiekowi zapomnieć o wartościach, które oficjalnie deklaruje, wyznaje, próbuje wcielać w życie. Wystarczy, że zaskoczy go coś, na co nie jest przygotowany. Ten stan pozbawia go poczucia bezpieczeństwa. Wybija z kolein spokoju. Nawet jeśli tylko hipotetycznie mu zagraża. Wtedy pokazuje swoje prawdziwe oblicze, swoją barbarzyńską naturę, która wyzwala perfidną niszczycielską siłę, zżerającą jemu i przez niego prześladowanej, zaszczuwanej ofierze, duszę. Może to być członek rodziny, stary dobry przyjaciel, dalszy lub bliski znajomy. Każdy.
Biel to neutralność, tajemnica, obietnica. Wszystko się może zdarzyć. Czerwień to gorączka, desire piekła. Sztuka udowadnia, że nieba nie ma. Bo prawda ma zawsze brudny walor podłości, skazę, coś nieprzewidywalnego nawet pod czystą intencji powierzchnią.
STRACH ZŻERAĆ DUSZĘ
scenariusz na podstawie filmu Rainera Wernera Fassbindera
reżyseria: Agnieszka Jakimiak
dramaturgia, scenografia, światła, wideo: Mateusz Atman
przekład: Iwona Nowacka
choreografia: Agata Maszkiewicz
muzyka: Łukasz Jędrzejczak
asystentka reżyserki i scenografa: Emilia Korsak
kuratorka: Marta Keil
produkcja: Kuba Olszak
obsada: Karolina Adamczyk, Klara Bielawka, Grzegorz Artman, Julian Świeżewski
niedziela, 9 grudnia 2018
SATURN I MEL KLUB KOMEDIOWY
W kameralnym, nastrojowym KLUBIE KOMEDIOWYM przy Placu Zbawiciela można obejrzeć zabawny, lekki, świetnie napisany spektakl SATURN I MEL, czyli człowiek, który chciał być rzeczą. Urzeka sprawczość językowa inteligentnego tekstu Michała Sufina o tematyce, która nas dotyczy, kręci, bawi. Mówi o uzależnieniu współczesnego człowieka od przedmiotów, przejmowanie przez nie kontroli nad ludzkim, z krwi i kości, światem. Maszyny, gadżety, roboty, przedmioty codziennego użytku, coraz piękniejsze, sprawniejsze, doskonalsze, nie tylko pomagają, wyręczają ale i już całkowicie zastępują ludzi. Od galopujacej technicyzacji nie ma już ucieczki. Wiemy wszyscy o tym doskonale. Wystarczy się wokół siebie rozejrzeć.
Teatr przepracowuje ten temat w sposób zdumiewająco pomysłowy, dowcipny, żartobliwy. Idzie krok do przodu i pokazuje wersję futurystyczną, gdy istnieje prawdopodobieństwo uzyskania przez rzeczy prawa wyborczego, a Gwarancyjna Karta Praw ma zapewnić im status przedmiotów nieprzestawialnych, myślące wyposażenie jest coraz śmielsze, bezczelniejsze, samodzielne. Rzecz się dzieje w miasteczku Gestalt, w mieszkaniu jednego z zamkniętych osiedlu przyszłości. Do gospodarzy, ludzi wpływowych, bogatych przybywa mężczyzna, któy odpowiedział na ofertę pracy. Obserwujemy ludzi w kryzysie relacji, tożsamości, określenia własnego status quo. W schzofrenicznym stanie potrzeb. Chcą zachować dominujacą rolę w świecie, który sami dynamicznie uprzedmiotowiają. Nie chcą stracić kontroli a jednocześnie doprowadzają do tego, że jest to możliwe. Chcą być wolni, mieć więcej wolnego czasu dla siebie, dla najbliższych a jednocześnie używając coraz większej liczby gadżetów, uzależniają się od nich. Paradoksalnie ubezwłasnowolniają się na własna prośbę. Pozbawiają dystansu na własne życzenie.
Spektakl nie pozwala nam na szczęście zbyt poważnie się tymi problemami przejąć. Wykorzystuje środki znieczulające, osłaniające. Stosuje absurd, piosenki, zabawne neologizmy. Buduje dowcipne scenki. Aktorstwo jest mocno charakterystyczne, przerysowane, co podkreślają rekwizyty, kostiumy. Minimalistyczna scenografia pobudza wyobraźnię. W efekcie jest dużo śmiechu, beztroski zabarwionej refleksją, że w gruncie rzeczy tekst opowiada bliską rzeczywistości prawdę. Bo przecież świat zmierza ku technicyzacji, mechanizacji, cyfryzacji. Ku uprzedmiotowieniu człowieka, relacji międzyludzkich. Ku samotności. Braku szczęścia. Ważne jest więc, żeby wiedzieć na czym nam naprawdę zależy. Warto przewartościować, choćby w teatrze, swoje relacje z przedmiotami, stopień naszego od nich uzależnienia. Powodzenia:)
SATURN I MEL
tekst i reżyseria: Michał Sufin
muzyka: Bartosz Weber
światło: Filip Kabulski
scenografia: Michał Jońca
obsada: Karolina Bacia/ Matylda Damięcka, Michał Meyer, Mateusz Kwiecień,
Mateusz Lewandowski
Spektakl powstał w ramach festiwalu Przemiany 2018 (Centrum Nauki Kopernik).
sobota, 8 grudnia 2018
Języki przyszłości / Future Tongues NOWY TEATR
Choreografka, tancerka, performerka Ania Nowak zainspirowana futurystycznym filmem porno CAFE FLESH/1982/ przygotowała w Nowym Teatrze w ramach cyklu „Teatr.2118” przedstawienie, w którym ciało- jego ruch, dynamika, zmysłowość, ciekawość- jest podstawowym narzędziem poznawczym, komunikacyjnym, twórczym. Scala, bada, godzi to, co jest różne, odmienne, sprzeczne. Pozwala współistnieć.
Na podwyższeniu-scenie przykrytej dywanem, która jest pracą "Mother Tongues and Father Throats" /"Języki macierzyste i ojcowskie gardła"/ autorstwa kolektywu Slavs and Tatars, znajdują się kobiety i mężczyźni w identycznych białych, długich, zwiewnych sukniach, koronkowych, cielistych majtkach, czerwonych japonkach, co sprawia, że postacie z rozmazaną na ustach krwistą szminką, pozbawione cech indywidualnych, podmiotowości, są do siebie podobne. Płeć, tożsamość, światopogląd, cechy indywdualne mają neutralny status. Stłoczone na scenie ciała, sprowadzone do obiektów podlegających obserwacji, rozpoczynają intymny, seksualny, poznawczy taniec. Dotykają się, całują, gryzą, smakują, plują, prychają, gulgoczą, mruczą, charczą, by w końcu mogły zacząć wypowiadać coraz więcej i więcej dźwięków, liter, sylab, słów, zdań. I wspólnie wybierać ze spontanicznego słowotoku te, które uznają dla siebie za ważne.
Obserwujemy narodziny języka, relacji, porozumienia. Proces poznawania siebie poprzez innych. Demonstrację indywidualizacji i zachowań społecznych. Ewolucję. Przejście od jednolitej struktury do jej rozśrodkowania, zróżnicowania, samookreślenia. Od materii ciała po świadomość ducha. Odkrywamy na nowo stary rytuał wyrażania, zaspokajania, nazywania swoich potrzeb. W sposób instynktowny, spontaniczny, intuicyjny. Zmianę od sytuacji po prostu być po kreację siebie i świata wokół. Podejmowanie próby okreśalania co jest obce, nieznane, inne i oswajanie tego poprzez zmianę mentalności. I jest to lekcja elementarna, podstawowa. Aktualna w każdym miejscu i czasie.
Na scenie platformie, dryfującej po morzu czasu i przestrzeni, pulsuje życie pragnące wyrazić siebie w pełni na wiele sposobów. W pierwotnym przymusie eksperymentowania, próbowania, odkrywania coraz to nowych jego smaków, komunikatów, możliwości- najpierw pozawerbalnych, indywidualnych z czasem dźwiękowych, społecznych, najpierw w działaniach indywidualnych, później wspólnych, zbiorowych. Ciała się poruszają ale i wybrzmiewają różnymi językami. Każde z nich, samo w sobie ,jest wieżą Babel. Wypracowanie zrozumiałego dla wszystkich kodu komunikacji dokonuje się poprzez nieustanną selekcję, wieczną walkę. Tak naprawdę globalny konsensus jest sztucznym tworem, zredukowanym przekazem, kruchym kompromisem. Bo jak dowodzi scenografia, praca Slavs and Tatars poświęcona głosce „Khhhhhhh”, która nie występuje w zachodnim obiegu cywilizacyjnym i tym samym radykalnie oddziela wschód od zachodu, każdy język może zawierać stałe macierzyste elementy, obszary niezrozumiałe, nie do nauczenia przez wszystkich ludzi. Ostatecznie nie wiadomo, co jest ważniejsze dla przyszłości-indywidualne, różnicujące cechy czy tendencja scalająca, redukująca, prowadząca do ujednolicenia.
Ania Nowak z całym zespołem odważnie, bezkompromisowo, z dystansem ale i poczuciem humoru zrealizowała projekt o powrocie do źródeł poznania, które zależne są od natury pierwotnych instynktów człowieka i sytuacji kiedy jest on częścią zbiorowości. Języki przyszłości mocno zakorzenione będą w przeszłości, ukształtowane przez to jak my rozumiemy i czujemy, nazywamy i definiujemy teraźniejszą rzeczywistość. Język ciała, jego poznawcza i sprawcza moc, pozostanie podstawową materią performatywnego działania, każdej zmiany, wszelkiego tworzenia.
Języki przyszłości / Future Tongues
Performans, kreacja: Oskar Malinowski, Aleksandra Osowicz, Rafał Pierzyński, Jaśmina Polak
Dramaturgia: Mateusz Szymanówka
Dźwięk: Justyna Stasiowska
Kostiumy: Grzegorz Matląg/ Wsiura
Światło: Jędrzej Jęcikowski
Czytanie tarota: Samuel Draper
Kurator projektu TEATR 2118: Tomasz Plata
W scenografii spektaklu wykorzystana jest praca "Mother Tongues and Father Throats" by Slavs and Tatars.
Premiera: 6 grudnia 2018
fot. Maurycy Jan Stankiewicz
środa, 5 grudnia 2018
WARTO BYŁO COLLEGIUM NOBILIUM
To spektakl z tezą w tytule, w przygnębiającej scenografii zapyziałej prowincji Europy, w anturażu pikniku politycznego z fetorem kiełbasek z grilla, gdzie patriotyzm mierzy się na metry dysonansem mentalnym. Nie będzie przyciągać widzów szukających łatwej, przyjemnej, lekkiej rozrywki. Uniesienia świętowania kolejnej rocznicy odzyskania niepodległości ukochanej ojczyzny. Mimo że ma formę musicalu a typy bohaterów są wyraziste, typowe, czytelne, pozostanie świadectwem rozjazdu przeszłości z teraźniejszością, przykładem zerwania ciągłości spójnej narracji, dowodem braku twórczego dyskursu na temat jak należy celebrować święta narodowe. Pokazuje błędne, bo wypaczone rozumienie spuścizny historycznej, brak pomysłu na jej mądre wykorzystanie. Wizualizuje skutki szukania uproszczonych wzorców do naśladowania, formatowania zachowań, kształtowania postaw, tworzenia nowej tradycji. Przedstawia fiasko nawiązywania do tożsamości Polski z roku 1918 w przygotowywanych rekonstrukcjach/co zawsze nie jest proste, łatwe/. Spektakl dowodzi jak współcześni architekci zbiorowej mentalności zapominają, że przeszłość ma swój niepowtarzalny kontekst, nie do podrobienia zapach i smak. Cokolwiek się zechce z niej czerpać i przerobić kongenialnie na współczesną modłę, okaże się ciałem obcym, straszącym duchem, przebrzydłą zmorą. Koszmarną karykaturą. Wybrzmiewać będzie fałszywą nutą.
Te mielizny patriotycznego świętowania wskazuje spektakl. Sam też jest jedną z nich.
Autentyczne teksty źródłowe postaci historycznych, dzienników, dokumentów przywoływane w scenariuszu Michała Pabiana stają się satyrą, sarkazmem, parodią. Nieprzetłumaczalną na współczesny język relacją. Niezrozumiałym dla widza przekazem. Efekt stylistyczny spektaklu wprawia w konsternację. Mimo pomysłowego ruchu scenicznego Leszka Bzdyla, obiecujących wiele interesujących interpretacji znanych piosenek przez młodych, zdolnych aktorów, reżyserskiej koncepcji Cezi Studniaka, całość jest przygnębiającą krytyką rodzących się obecnie nurtów patriotyczno- konserwatywnych. Jakbyśmy mieli się w teatrze przekonać, że kultywowanie przeszłości nie ma w ogóle sensu, bo jest wypaczone upływem czasu, ograniczane wymogami budowania nowoczesnego, otwartego, tolerancyjnego, liberalnego społeczeństwa. Należy patrzeć w przyszłość i jedynie pamiętać o szczytnej przeszłości, szanować i czcić jej bohaterów a nie instrumentalnie narzucać wyidealizowane martwe wzorce, bezmyślnie jeden do jednego je patetycznie powielać. Bo to nie przybliży nikogo do prawdy, nie nawiąże do ducha przedstawianych w teatrze czasów. Bo to nie działa.
I choć dobrze wiemy, wiemy dobrze, że warto było walczyć, a nawet ginąć za odzyskanie nieodległości Polski, to niekoniecznie przynosi pożądany efekt wcielanie w dzisiejsze życie postaw i wartości zaprzeszłych. Spektakl pokazuje jak trudne a czasem niemożliwe jest zrozumienie naszych przodków, ich losów, działań. Pozostaje wiara, że były wyborem koniecznym, jedynym. Świadomym. Chociaż również dla wielu kontrowersyjnym, trudnym, niechcianym.
Doskonale to ilustruje plakat spektaklu. Flaga Polski, sama Polska uchwycona została w procesie układania w spójną całość. Rozsypują się jednak białe i czerwone puzzle(części/idee/obywatele), jakby w ogóle do siebie nie pasowały. Wszystko w tym obrazie zgrzyta, nie jest kompatybilne. Jak realia przeszłości z potrzebą jej celebrowania współcześnie. Jak chęć czerpania ze źródła, które dawno wyschło. Ale to Polska właśnie! Polska wyraźnie podzielona, w politycznym, mentalnym, społecznym chaosie. W budowie, w scalaniu. W wysiłku dopasowywania szlagwortów historii do melodii naszych nowych wspaniałych czasów. Również w teatrze.
Warto było jednak spróbować. Zawsze próbować warto.:)
WARTO BYŁO
Reżyseria, światło: Cezi Studniak
Scenariusz: Michał Pabian
Scenografia: Michał Hrisulidis
Kostiumy: Katarzyna Adamczyk
Muzyka: Krzysztof Wiki Nowikow
Ruch sceniczny: Leszek Bzdyl
Asystent reżysera: Agata Zdziebłowska
Obsada:
Karolina Gwóźdź – Lela
Magdalena Howorska – Zofia K.
Maria Juźwin – Potoczanka*
Aleksandra Lechocińska – Bernacia
Julia Szewczyk – Zofia N.
Paulina Wróblewska – Lunia
Mikołaj Kłosiewicz – Marek Kosiuszek
Robert Mróz – Józek
Oraz aktorzy Teatru im. Ludwika Solskiego w Tarnowie
Matylda Baczyńska – Polonia Restituta
Ewa Sąsiadek – Generał Joanna Barchan
Monika Wenta – Potoczanka*
Stefan Krzysztofiak – Franek
Kamil Urban – Tutejszy
Spektakl dyplomowy studentów IV roku Wydziału Aktorskiego kierunku aktorstwo teatru muzycznego.
Koprodukcja Akademii Teatralnej im. A. Zelwerowicza w Warszawie oraz Teatru im. L. Solskiego w Tarnowie.
Premiera warszawska: 25 września 2018
Koprodukcja Akademii Teatralnej im. A. Zelwerowicza w Warszawie oraz Teatru im. L. Solskiego w Tarnowie.
Premiera warszawska: 25 września 2018
niedziela, 2 grudnia 2018
BURZA Williama Szekspira TEATR NARODOWY
To nie jest BURZA, jaką znamy, jakiej byśmy się spodziewali. Ale jaką powinniśmy zobaczć, nauczyć się. Przeżyć. To wariacja na temat dramatu Szekspira, wsobna, autorska interpretacja współczesnego artysty, który wykorzystuje klasykę, teksty, które uznaje za ważne w temacie, by zastanowić się nad rolą władzy, władcy, ceną zdrady, winy i kary, sensem powinności i obowiązku polityka, ojca, brata, na końcu człowieka jako takiego, odpowiedzialnego za swoje zobowiązania w stosunku do siebie samego, drugiego człowieka i społeczeństwa. To droga świadomych i przypadkowych wyborów, konsekwencji decyzji, postaw, zachowań, które decydują o losie własnym, innych ludzi/obcych i bliskich/. To w końcu o dojrzewaniu do afirmacji życia, akceptacji siebie w harmonii z porządkiem świata, służbą wobec niego i ludzi. Musi się do końca doskonalić i uczyć/dojrzały Prospero w szkolnym mundurku, skrępowany ledwie widocznymi ograniczeniami, w strefie mroku=plakat/. Bo Szekspir zawsze, w więc i w tym przypadku, pokazuje człowieka w stanie burzy, którą sam w sobie i wokół siebie wywołuje. Bo jest ambitny, bo może, bo stworzony na obraz i podobieństwo boskie, jest potężną, złożoną siłą sprawczą. Dla władania nad sobą i światem, posługując się wiedzą i sztuką. Rozumem i sercem. Całym swym ludzkim i boskim jestestwem. Jakby był to bój sprawdający na ile go ostatecznie stać, ile wytrzyma, czy sprosta wyzwaniom swoich własnych marzeń, pragnień, aspiracji, ambicji, potrzeb. To czas próby, kiedy człowiek mierzy się z sobą i światem. W przypadku tego dramatu wygrywa, bo przeżywa, porządkuje wszystkie przeszłe i teraźniejsze sprawy. Nadaje im oczekiwany, na mgnienie przecież szczęśliwy bieg. Ceną jest kompromis, pogodzenie się z rzeczywistością, gdy wie, że to najwłaściwsze rozwiązanie dla wszystkich. bez samozniszczenia. Prospero jest mędrcem, władcą, urodzonym politykiem, ale równie dobrym, zdolnym, kreatywnym artystą. Szekspir mówi, że trzeba łączyć magię, siłę sztuki z realiami w jakich przyszlo żyć. Szukać złotego środka. Nie ma wyboru pomiędzy tylko JA lub tylko MY. Jedno istnieje, rozwija się dzięki drugiemu, poprzez drugiego. Płynne przenikanie się ja z my, marzenia z realiami, przypaku żywiołu i pełną kontrola nad nim przynosi pozytywne, porządane efekty. Ocalenie na chwilę. Szczęście na mgnienie. Spokój, harmonię na moment . Ze skutkami trzeba się pogodzić. Znieść rozczarowanie, ból rezygnacji. Pokonać depresję, porażkę. Nie można mieć wszystkiego.
Ogromne to brzemię, jakie musi nieść człowiek dojrzały, rozumny, odpowiedzialny. Świadomy nicości świata i życia. Który miłością musi panować nad zemstą. Sensu musi szukać w wybaczeniu. Godzić się musi z rezygnacją z siebie. Tym, co kocha i ceni. Do czego jest przeznaczony. A winiem zrobić, co powinien, co należy, czego się od niego oczekuje.
Paweł Miśkiewicz opowiada poprzez Szekspira, innych autorów swoją historię. Przedstawia nam w bohaterach, w każdym z nich, człowieka, który musi przetrwać, który chce zwyciężyć grając z losem, sobą kartami jakie ma. Nie poddaje się. Walka o istnienie jest najważniejsza i wszystko winno być temu podporządkowane. Człowiek jest, kim jest i nie ucieknie przed sobą, przed swoim przeznaczeniem. Nawet na bezludnej wyspiepozostanie soba. Może się nagiąć, podporządkować, uczyć, rozwijać, doskonalić, zrobić co należy w dopuszczalnych granicach, które są zawsze wytyczone, akceptowane, zrozumiałe. Dobrą wolą lub siłą. Całkowita wolność, wyzwolenie jest niezrozumiałą fanaberią, niezasłużonym luksusem, prowadzi donikąd. Jest przyczyną destrukcji, zła, które czyni krzywdę, prowadzi do upadku. Zaburza. Burzy. Niszczy. Unicestwia.
Prospero, rezygnując z władzy z pobudek osobistych, ambicjonalnych, dla rozwoju swej wiedzy, sztuki, winien przewidzieć zachowanie brata uzurpatora, znał go przecież bardzo dobrze. Zignorował konsekwencje decyzji o abdykacji, które musiał brać pod uwagę, bo był człowiekiem mądrym, inteligentnym, wrażliwym. Doprowadził do swego i córki nieszczęścia, przyczynił się do kryzysu królestwa, które było rządzone przez władcę gorszego, niż był on sam. Winien był, bo z pychy, pobudek egoistycznych zaniedbał swoje obowiązki wobec poddanych, córki. Ludzi, którzy nie dorównywali mu wiedzą, doświadczeniem, wyobraźnią. Musiał ponieść karę, w jej ramach zrezygnować z zemsty. Wybaczył bratu, by nie pozwolić złu ostatecznie zwyciężyć. Mieszkając na wyspie, nie wyrzekł się władzy nad innymi. Uwolnił Ariela, był jego panem, władcą. Jakby był nim samym. Sztuka, umiejętności mu nie wystarczały, rozczarowały go, córka dorosła. Musiał znów coś zrobić. Lata wygnania były dostateczną karą, upokorzeniem, udręką. Kresem. Końcem pewnego doświadczenia. Pozwoliły ostatecznie dojrzeć do myśli, że nie umknie swemu przeznaczeniu i musi postępować zgodnie z powinnością. Nie ucieknie od siebie samego. Od odpowiedzialności, robienia tego, co inni /słusznie/ oczekują, czego sytuacja, okoliczności, warunki wymagają. Należy postępować elastycznie, roztropnie. Robić co trzeba, co należy. Prospero uwolnił się od obowiązku, odpowiedzialności, władzy, Ariel został przez niego uwolniony a mimo to obaj nie mieli poczucia pełnej wolności. Bo tak naprawdę jest ona nieosiągalna, niemożliwa.
Burza to stan emocjonalny, gwaltowny, groźny, nieprzewidywalny, który stawia człowieka w sytuacji krytycznej, w konieczności instynktownej walki o przetrwanie, ratowania się, czynienia, co należy. Bywa, że człowiek ją świadomie prowokuje, podobnie jak Prospero. Wywołany zamęt, strach, przerażenie, przywraca porządek świata, przestawia losy ludzkie na własciwe koleiny. By panować nad złem, trzeba zrezygnować z myślenia tylko o sobie, zawrzeć kompromis z naturą świata, z naturą ludzi, ich słabościami, ograniczeniami, wymogami. Poddać się żywiołowi, nauczyć się panować nad nim, kontrolować go. Z burzy rodzi się ład, spokój, szczęście. Zwycięża zgoda, wybaczenie, miłość. Mimo ogromnego poczucia straty, cierpienia, depresji wynikającej z konieczności rezygnacji z zaspokajania wyłacznie siebie. Ale trzeba znaleźć w sobie tę siłę fatalną, wzmocnić ją determinacją, nagiąć wolą i tak postępować, by mądrość pokierowała głupotą, rozsądek brał w karby lekkoyślność, rozwaga kontrolowała szaleństwo. Dlatego Prospera zwycięstwo ma gorzki smak porażki, depresji, nihilizmu. Samoświadomości bólu, konieczności rezygnacji. Śmierci marzeń o rozwiązaniu doskonałym, dla wszystkich szczęśliwym.
Nie ma wątpliwości, że jest to rewir męskich zasad i wyborów, decyzji. Kobieta jest istotą z innego świata-zjawiskową, hermetyczną, niezrozumiałą. Pięknym, mrocznym, tajemniczym obiektem pożądania, miłości, troski, który warto przy sobie, dla siebie na wyłączność mieć. Nie musi nic rozumieć, nie musi nic robić, choć przeczuwa i wyraża na swój fascynujący i przejmujący sposób naturę życia, śmierci, miłości. Jest tu materiałem do ukształtowania, któremu odmawia się prawa do samostanowienia/przechodzi z rąk do rąk, męskich rąk/, choć Miranda Mai Kleszcz wyraża interesująco niepokojacy, silny, znaczący potencjał.
Można przyjąć, że sztuka dotyczy położenia, wyborów czlowieka, który ma zobowiązania wobec społeczności. Jest jej potrzebny,niezbędny jako przewodnik, przywódca. Ojciec swgo dziecka, ojciec narodu. Zmęczony, znurzony porzuca jednak wszystko, chce realizować osobiste plany. Lekkomyślnie, nieodpowiedzialnie. Bo myśląc o sobie samym, pozostawia tych, którym jest niezbędny, potzrebny. Cudem przeżywszy zamach na swoje i córki życie, przez 12 lat jest wyeliminowany z życia publicznego, uwięziony na wyspie. Towarzyszy mu córka i osoby, które stwarza, uczy, wykorzystuje. Które mu służą. Wszyscy są od niego całkowiecie zależni. Znów jest niepodzielnym władcą. Gdy to zrozumie, wywołuje burzę, która jest jego wewnętrznym butem przeciw temu, że nic się nie zieniło. Czy pragnie córkę przywrócić swiatu, czy pragnie dla siebie powrotu? Może znów zmiany, kolejnej próby. Konfrontacja z Antonio jest bolesna. Ma przyjąć, że sam jest sobie winny. Prawda jednak nie wyzwala a niszczy radość wyzwolenia, szczęście istnienia. Celem było nie pojednanie, wyrzeczenie się zemsty ale w prawdzie, szczerości, po kres poznanie samego siebie. Prospero, mimo całej mądrości, biegłości, odwagi musiał w końcu się podporządkować. Dla innych, i chyba dla siebie. Pogodzić się z tym, że jest tym, kim jest i nie może żyć jak i gdzie chce. Nie ma więc wyboru. By nie doprowadzać do tragedii, minimalizuje ją do własnego, choć głębokiego, przejmującego wymiaru. Jest postacią tragiczną. Świadomą, sprawczą. Wiedzącą, że największa wiedza i talent posługiwanie się nią, serce czułe i wrażliwe nie ochronią człowieka przed bólem egzystencjalnym. Nie ma szczęśliwych wyborów. Nie ma optymalnych rozwiązań. Zawsze jest cena, którą trzeba zapłacić. Pozostaje pytanie, czy da się ją zaakceptować, ostatecznie znieść. Nadzieja umrze ostatnia.
Inscenizacja jest powściągliwa, zredukowana do niezbędnego minimum. Zanurzona w depresyjnej, mrocznej czerni scenografii Barbary Hanickiej/miękka, odsłaniajaca inne obrazy, inne swiaty kamienna kurtyna jak ściana płaczu, połyskujące księżycowym blaskiem morze jak mroczne marzenie spełnienia, zaspokojenia, wirujące, rozświetlone żyrandole jak piękne pojazdy kosmiczne obiecujące ratunek, ostateczne wyzwolenie, miraż majaka ludzkiego/ i ubrana w zgrzebny, niepokojący kostium aktorów/oprócz jasnych, choć zbrukanych niepokojacym, zaburzającym harmonię dysonansem sukni Mirandy/. Eksploruje talent, doświadczenie, biegłość aktorskiego warsztatu Jerzego Radziwiłowicza/władczy, tragiczny Prospero/, Mariusza Benoit/Ariel, Kaliban/, Jana Frycza/przebiegły Antonio/, Mariusza Bonaszewskiego/zabawny, charakterystyczny Trinkullo/, Daniela Namiotko/świeży, odrębny Ferdynand/. Oryginalny, fenomenalny, nie do podrobienia wokal Mai Kleszcz genialnie wybrzmiewa swym dramatyzmem, wymową kobiecego uwięzienia, uzależnienia od męskiego porządku. Choreografia, widownia na scenie, część sceny na widowni kwestionuje nawyki, przyzwyczajenia, proponuje widzom nową perspektywę, mówi, że są na wyspie zmultiplikowanym wcieleniem Prospera. Jednak nade wszystko koncepcja i zamysł reżyserski Pawła Miśkiewicza łączący teksty różnych autorów w spójną myślowo całość, decyduje o przejmującym, mocnym interpretacyjnym sukcesie BURZY. Tak naprawdę jego BURZY. Naszej BURZY.
BURZA WILLIAMA SZEKSPIRA
reżyseria: Paweł Miśkiewicz
scenografia: Barbara Hanicka
muzyka: Maja Kleszcz, Wojciech Krzak
choreografia: Dominika Knapik
dramaturgia: Joanna Bednarczyk
reżyseria światła, projekcja wideo: Marek Kozakiewicz
Ogromne to brzemię, jakie musi nieść człowiek dojrzały, rozumny, odpowiedzialny. Świadomy nicości świata i życia. Który miłością musi panować nad zemstą. Sensu musi szukać w wybaczeniu. Godzić się musi z rezygnacją z siebie. Tym, co kocha i ceni. Do czego jest przeznaczony. A winiem zrobić, co powinien, co należy, czego się od niego oczekuje.
Paweł Miśkiewicz opowiada poprzez Szekspira, innych autorów swoją historię. Przedstawia nam w bohaterach, w każdym z nich, człowieka, który musi przetrwać, który chce zwyciężyć grając z losem, sobą kartami jakie ma. Nie poddaje się. Walka o istnienie jest najważniejsza i wszystko winno być temu podporządkowane. Człowiek jest, kim jest i nie ucieknie przed sobą, przed swoim przeznaczeniem. Nawet na bezludnej wyspiepozostanie soba. Może się nagiąć, podporządkować, uczyć, rozwijać, doskonalić, zrobić co należy w dopuszczalnych granicach, które są zawsze wytyczone, akceptowane, zrozumiałe. Dobrą wolą lub siłą. Całkowita wolność, wyzwolenie jest niezrozumiałą fanaberią, niezasłużonym luksusem, prowadzi donikąd. Jest przyczyną destrukcji, zła, które czyni krzywdę, prowadzi do upadku. Zaburza. Burzy. Niszczy. Unicestwia.
Prospero, rezygnując z władzy z pobudek osobistych, ambicjonalnych, dla rozwoju swej wiedzy, sztuki, winien przewidzieć zachowanie brata uzurpatora, znał go przecież bardzo dobrze. Zignorował konsekwencje decyzji o abdykacji, które musiał brać pod uwagę, bo był człowiekiem mądrym, inteligentnym, wrażliwym. Doprowadził do swego i córki nieszczęścia, przyczynił się do kryzysu królestwa, które było rządzone przez władcę gorszego, niż był on sam. Winien był, bo z pychy, pobudek egoistycznych zaniedbał swoje obowiązki wobec poddanych, córki. Ludzi, którzy nie dorównywali mu wiedzą, doświadczeniem, wyobraźnią. Musiał ponieść karę, w jej ramach zrezygnować z zemsty. Wybaczył bratu, by nie pozwolić złu ostatecznie zwyciężyć. Mieszkając na wyspie, nie wyrzekł się władzy nad innymi. Uwolnił Ariela, był jego panem, władcą. Jakby był nim samym. Sztuka, umiejętności mu nie wystarczały, rozczarowały go, córka dorosła. Musiał znów coś zrobić. Lata wygnania były dostateczną karą, upokorzeniem, udręką. Kresem. Końcem pewnego doświadczenia. Pozwoliły ostatecznie dojrzeć do myśli, że nie umknie swemu przeznaczeniu i musi postępować zgodnie z powinnością. Nie ucieknie od siebie samego. Od odpowiedzialności, robienia tego, co inni /słusznie/ oczekują, czego sytuacja, okoliczności, warunki wymagają. Należy postępować elastycznie, roztropnie. Robić co trzeba, co należy. Prospero uwolnił się od obowiązku, odpowiedzialności, władzy, Ariel został przez niego uwolniony a mimo to obaj nie mieli poczucia pełnej wolności. Bo tak naprawdę jest ona nieosiągalna, niemożliwa.
Burza to stan emocjonalny, gwaltowny, groźny, nieprzewidywalny, który stawia człowieka w sytuacji krytycznej, w konieczności instynktownej walki o przetrwanie, ratowania się, czynienia, co należy. Bywa, że człowiek ją świadomie prowokuje, podobnie jak Prospero. Wywołany zamęt, strach, przerażenie, przywraca porządek świata, przestawia losy ludzkie na własciwe koleiny. By panować nad złem, trzeba zrezygnować z myślenia tylko o sobie, zawrzeć kompromis z naturą świata, z naturą ludzi, ich słabościami, ograniczeniami, wymogami. Poddać się żywiołowi, nauczyć się panować nad nim, kontrolować go. Z burzy rodzi się ład, spokój, szczęście. Zwycięża zgoda, wybaczenie, miłość. Mimo ogromnego poczucia straty, cierpienia, depresji wynikającej z konieczności rezygnacji z zaspokajania wyłacznie siebie. Ale trzeba znaleźć w sobie tę siłę fatalną, wzmocnić ją determinacją, nagiąć wolą i tak postępować, by mądrość pokierowała głupotą, rozsądek brał w karby lekkoyślność, rozwaga kontrolowała szaleństwo. Dlatego Prospera zwycięstwo ma gorzki smak porażki, depresji, nihilizmu. Samoświadomości bólu, konieczności rezygnacji. Śmierci marzeń o rozwiązaniu doskonałym, dla wszystkich szczęśliwym.
Nie ma wątpliwości, że jest to rewir męskich zasad i wyborów, decyzji. Kobieta jest istotą z innego świata-zjawiskową, hermetyczną, niezrozumiałą. Pięknym, mrocznym, tajemniczym obiektem pożądania, miłości, troski, który warto przy sobie, dla siebie na wyłączność mieć. Nie musi nic rozumieć, nie musi nic robić, choć przeczuwa i wyraża na swój fascynujący i przejmujący sposób naturę życia, śmierci, miłości. Jest tu materiałem do ukształtowania, któremu odmawia się prawa do samostanowienia/przechodzi z rąk do rąk, męskich rąk/, choć Miranda Mai Kleszcz wyraża interesująco niepokojacy, silny, znaczący potencjał.
Można przyjąć, że sztuka dotyczy położenia, wyborów czlowieka, który ma zobowiązania wobec społeczności. Jest jej potrzebny,niezbędny jako przewodnik, przywódca. Ojciec swgo dziecka, ojciec narodu. Zmęczony, znurzony porzuca jednak wszystko, chce realizować osobiste plany. Lekkomyślnie, nieodpowiedzialnie. Bo myśląc o sobie samym, pozostawia tych, którym jest niezbędny, potzrebny. Cudem przeżywszy zamach na swoje i córki życie, przez 12 lat jest wyeliminowany z życia publicznego, uwięziony na wyspie. Towarzyszy mu córka i osoby, które stwarza, uczy, wykorzystuje. Które mu służą. Wszyscy są od niego całkowiecie zależni. Znów jest niepodzielnym władcą. Gdy to zrozumie, wywołuje burzę, która jest jego wewnętrznym butem przeciw temu, że nic się nie zieniło. Czy pragnie córkę przywrócić swiatu, czy pragnie dla siebie powrotu? Może znów zmiany, kolejnej próby. Konfrontacja z Antonio jest bolesna. Ma przyjąć, że sam jest sobie winny. Prawda jednak nie wyzwala a niszczy radość wyzwolenia, szczęście istnienia. Celem było nie pojednanie, wyrzeczenie się zemsty ale w prawdzie, szczerości, po kres poznanie samego siebie. Prospero, mimo całej mądrości, biegłości, odwagi musiał w końcu się podporządkować. Dla innych, i chyba dla siebie. Pogodzić się z tym, że jest tym, kim jest i nie może żyć jak i gdzie chce. Nie ma więc wyboru. By nie doprowadzać do tragedii, minimalizuje ją do własnego, choć głębokiego, przejmującego wymiaru. Jest postacią tragiczną. Świadomą, sprawczą. Wiedzącą, że największa wiedza i talent posługiwanie się nią, serce czułe i wrażliwe nie ochronią człowieka przed bólem egzystencjalnym. Nie ma szczęśliwych wyborów. Nie ma optymalnych rozwiązań. Zawsze jest cena, którą trzeba zapłacić. Pozostaje pytanie, czy da się ją zaakceptować, ostatecznie znieść. Nadzieja umrze ostatnia.
Inscenizacja jest powściągliwa, zredukowana do niezbędnego minimum. Zanurzona w depresyjnej, mrocznej czerni scenografii Barbary Hanickiej/miękka, odsłaniajaca inne obrazy, inne swiaty kamienna kurtyna jak ściana płaczu, połyskujące księżycowym blaskiem morze jak mroczne marzenie spełnienia, zaspokojenia, wirujące, rozświetlone żyrandole jak piękne pojazdy kosmiczne obiecujące ratunek, ostateczne wyzwolenie, miraż majaka ludzkiego/ i ubrana w zgrzebny, niepokojący kostium aktorów/oprócz jasnych, choć zbrukanych niepokojacym, zaburzającym harmonię dysonansem sukni Mirandy/. Eksploruje talent, doświadczenie, biegłość aktorskiego warsztatu Jerzego Radziwiłowicza/władczy, tragiczny Prospero/, Mariusza Benoit/Ariel, Kaliban/, Jana Frycza/przebiegły Antonio/, Mariusza Bonaszewskiego/zabawny, charakterystyczny Trinkullo/, Daniela Namiotko/świeży, odrębny Ferdynand/. Oryginalny, fenomenalny, nie do podrobienia wokal Mai Kleszcz genialnie wybrzmiewa swym dramatyzmem, wymową kobiecego uwięzienia, uzależnienia od męskiego porządku. Choreografia, widownia na scenie, część sceny na widowni kwestionuje nawyki, przyzwyczajenia, proponuje widzom nową perspektywę, mówi, że są na wyspie zmultiplikowanym wcieleniem Prospera. Jednak nade wszystko koncepcja i zamysł reżyserski Pawła Miśkiewicza łączący teksty różnych autorów w spójną myślowo całość, decyduje o przejmującym, mocnym interpretacyjnym sukcesie BURZY. Tak naprawdę jego BURZY. Naszej BURZY.
BURZA WILLIAMA SZEKSPIRA
reżyseria: Paweł Miśkiewicz
scenografia: Barbara Hanicka
muzyka: Maja Kleszcz, Wojciech Krzak
choreografia: Dominika Knapik
dramaturgia: Joanna Bednarczyk
reżyseria światła, projekcja wideo: Marek Kozakiewicz
https://narodowy.pl/repertuar,spektakle,388,burza_williama_szekspira.html
https://narodowy.pl/aktualnosci,781,w_zamecie_swiata_rozmowa_z_pawlem_miskiewiczem.html
https://narodowy.pl/aktualnosci,781,w_zamecie_swiata_rozmowa_z_pawlem_miskiewiczem.html
premiera:1 grudnia 2018
W spektaklu wykorzystano fragmenty następujących utworów: Morze i zwierciadło Wystana Hugh Audena; Ryszard II, Ryszard III, Henryk IV, Henryk V, Jak wam się podoba, Sonet XXX Williama Shakespeare’a; Tygrys Williama Blake’a – wszystkie w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka; Wyspa skazańców Stiga Dagermana w tłumaczeniu Anny Topczewskiej; Z genealogii moralności Friedricha Nietzschego w tłumaczeniu Grzegorza Sowinskiego.
Fot. Maciej Landsberg, koncepcja ELIPSY
W spektaklu wykorzystano fragmenty następujących utworów: Morze i zwierciadło Wystana Hugh Audena; Ryszard II, Ryszard III, Henryk IV, Henryk V, Jak wam się podoba, Sonet XXX Williama Shakespeare’a; Tygrys Williama Blake’a – wszystkie w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka; Wyspa skazańców Stiga Dagermana w tłumaczeniu Anny Topczewskiej; Z genealogii moralności Friedricha Nietzschego w tłumaczeniu Grzegorza Sowinskiego.
Fot. Maciej Landsberg, koncepcja ELIPSY
sobota, 1 grudnia 2018
GNIEW TEATR POWSZECHNY
GNIEW w Teatrze Powszechnym, podobnie jak PIŁKARZE w TR Warszawa jest wyłącznie rodzaju męskiego. Inaczej niż DZIEWCZYNKI w STUDIO teatrgalerii. Jakby reżyserka, Małgorzata Wdowik, z przedstawienia na przedstawienie, zmierzając ostrożnie, konsekwentnie ku performansowi, posługując się ciałem, definiowała tożsamością płciową, wiekiem, charakterystyką mentalną stan nie/świadomości. Również, a może przede wszystkim, publiczności. Ta pozostaje za każdym razem w stuporze zaskoczenia, zdziwienia, konsternacji zaprawionej poczuciem humoru, podszytej ciekawością, podkręconej oczekiwaniem. Uporczywie docieka, z czym tak naprawdę się spotkała, jak ma to ocenić, co to dla niej samej znaczy. Bo konsekwentnie udaje się Wdowik odseparować widzów od działań scenicznych, mimo że akcja GNIEWU dzieje się bezpośrednio wśród nich-aktorzy z amatorami chłopcami ocierają się, przedzierają przez zgromadzonych, ciągle są wśród nich, tuż tuż. Jest to zabieg ryzykowny, trudny technicznie do wykonania, ciężko wypracowany, niekoniecznie zakończony osiągnięciem celu, uzyskaniem zamierzonego efektu. To widzowie - choć są całkowicie wolni, pozostawieni samym sobie, mogący swobodnie się przemieszczać, chować, ukrywać, wybierać perspektywę, obiekt badań - ostatecznie wzajemnie przeszkadzają sobie w możliwości maksymalnego zbliżenia się do działań scenicznych zaproponowanych przez autorów spektaklu.
Zespół twórców krok po kroku wizualizuje w przestrzeni teatralnej definicję gniewu. Widzowie mogą obserwować narodziny, fazy narastania, wybuchu emocji, okoliczności powstania gniewu. Poznają jego istotę, indywidualne, zespołowe, pokoleniowe i wiekowe wcielenia. Trudno jest uchwycić przesłanie całości. Czy w ogóle jest to możliwe? Poszczególne scenki są zajmujące ale nie składają się w czytelną, spójną całość. Ale może chodzi tylko o bardzo ogólną charakterystykę gniewu. Każdy widz uświadamia sobie, czego mu brakuje w rozwinięciu tematu. Bo w wymowie scenicznych działań poznać można tylko gniewu negatyw lub rozbrajające jego ośmieszenie. Widz nie jest bezpośrednio angażowany w akcję, nie podejmuje ryzyka i to, co się dzieje na nie jest dla niego groźne czy niebezpieczne, może jedynie zabawne, zawadiackie.
Próbują więc aktywni, ciekawi obserwatorzy podążać za bohaterami wydarzeń, performatywnych akcji. Oglądają scenki, demonstracje, prezentacje, działania, które pozbawione dramatycznego, logicznego ciągu, nie wzbudzają oczekiwanych emocji. Zwierzęca, niszczycielska, infekująca siła gniewu /aktor w zwierzęcej masce rozbija, łamie, rozrzuca gipsowe płyty/już na samym początku rozładowuje napięcie. Później nie jest lepiej. Wyznaczanie granicy, zaznaczanie terytorium, tworzenie kryjówek, stref rozładowania/plaża krzyku/, rozbrajania niszczących emocji, nazywanie tego, co się czuje, propozycje podpowiedzi radzenia sobie z lękiem, strachem, napięciem jest luźnym, pozbawionym powiązań ciągiem chaotycznych stanów, których przyczyny nie są tu nazwane, odkryte. Pozostają tajemnicą. To, co miałoby siłę terapii, rozczarowuje. Właściwie widzowie obserwują pojawianie się i dojrzewanie gniewu do demonstracji jego dojrzałej, niszczycielskiej siły. Tyle tylko, że nie kumulują się te performatywne zabiegi, nie rosną konsekwentnie w zwartą, mocno oddziałującą całość. Pozbawione energii, autentyczności, motywacji, kontekstu nie prowokują identyfikacji.
Szkoda, bo temat jest dobry, scenografia ciekawa, forma otwarta. Uczestnictwo zawodowych aktorów i bardzo młodych amatorów, czyli zwarcie dojrzałości i niewinności, to celna i uzasadniająca konfrontacja pokazjąca uczenie się gniewu poprzez naśladownictwo, presję wychowawczą, środowiskową, płciową. Zaangażowanie znanych artystów nie zaowocowało konsekwentnie angażującą widza akcją. Nie prowokuje, nie drażni, nie wstrząsa, nie wciąga. W konsekwencji w pamięci pozostają rozśrodkowane, chaotyczne, indywidualne stany uwięzienia, uzależnienia, opresji: osuwanie się wyalienowanego indywidualisty w depresję depresji, brak krzyku na plaży krzyku, samotna agresja rozładowywanej furii, wykluwanie się emocji, uczucia, które należy dopiero zdefiniować, nazwać, zespołowe uczenie się plucia/opluwania, rozładowanie złości, triumfalny, bezwstydny, demonstracyjny taniec gniewu w dojrzałej, kompromitującej męskość formie.
Twórcy zafundowali widzom formalnie nietuzinkową ale jednak szkolną, teoretyzującą dykteryjkę, teatralną układankę scenicznych puzzli, którą mogą, jeśli tylko zechcą, indywidualnie złożyć w ciąg elementarnych, dobrze sobie znanych sytuacji, stanów, emocji, które sa źródłem wielu współczesnych, niebezpiecznych zjawisk. Niewątpliwie ma ten performatywny seans wartość poznawczą, edukacyjną, prewencyjną ale paradoksalnie widz będąc najbliżej jak tylko można akcji, pozostaje -bezpieczny, zdystansowany, obojętny, rozbawiony lub zeźlony- poza nią. I gniew go moze ogarnąć, że zespół uznanych, doświadczonych, kreatywnych artystów zmarnował szansę na rozwinięcie, przepracowanie drapieżnego, ważnego tematu, zarówno gniewu siłę niszczącą, jak i budującą. Destruktywną ale i kreatywną. Jednoznaczność wypowiedzi artystycznej osłabia moc oddziaływania. Monotematyczność poza kontekstem również. Może kolejnym razem Małgorzacie Wdowik uda się podjęty temat potraktowac szerzej, mocniej, kooedukacyjnie. Powodzenia:)
GNIEW
reżyseria – Małgorzata Wdowik
dramaturgia – Szymon Adamczak
scenografia i kostiumy – Dominika Olszowy
druga scenografka – Małgorzata Nawrot
ruch sceniczny – Marta Ziółek
muzyka – Paweł Kulczyński
reżyseria światła – Aleksandr Prowaliński
asystentka scenografki – Sara Szostak
inspicjentka – Barbara Sadowska
obsada – Grzegorz Artman, Mateusz Łasowski, Oskar Stoczyński (aktorzy Teatru Powszechnego) oraz Sebastian Koncewicz, Kajetan Dąbrowski, Łukasz Ludwiniak i Aleksander Kwiatkowski (czworo nastolatków wybranych podczas warsztatów teatralno-ruchowych Małgorzaty Wdowik i Marty Ziółek)
premiera: 21 września 2018